Moja praca wymaga eleganckiego stroju. Muszę nosić garnitur, krawat, koszulę ze sztywnym kołnierzykiem i półbuty (zwane czasami trumniakami, bo niektórzy zakładają je dwa razy w życiu w tym na własny pogrzeb).
Żałuję tego stroju podwójnie. Najpierw dlatego, że wolę dżinsy i koszule w kratkę. Poza tym dress code kosztuje.
Wiesz już, że jestem milionerem, ale nie lubię przepłacać. Dzisiaj historia okazyjnych zakupów.
Jako Polak wybieram polskie marki. Moimi faworytami są:
- Vistula i Lantier (garnitury, płaszcze),
- Wólczanka i Lambert (koszule, krawaty),
- Gino Rossi i Ryłko (buty).
Zapewniają dobrą jakość. A ceny? No cóż. Regularne będą bardzo wysokie. Ale nie byłbym sobą, gdybym nie próbował zaoszczędzić. Podzielę się z Tobą moim pomysłem.
Firma do której należą marki Vistula, Lantier, Wólczanka i Lambert (nie, nie biorę od nich pieniędzy) wyceniają garnitury na minimum 1300 zł, koszule na nie mniej niż 150-200 zł.
Co roku zmieniam jeden garnitur i około 5-6 koszul. Gdybym kupował w cenach regularnych zostawiam około 2.300 zł w trakcie jednych zakupów.
Postanowiłem pokombinować. Nie, nie jestem super mózg. Po prostu poczekałem. Do stycznia.
Nagle garnitur zamiast 1300 zł kosztuje 450 zł. Taki wyceniany na 2000 zł, mogę mieć za 600 zł Koszule (6 sztuk) zamiast 1000 zł kosztowały mnie 290 zł.
Kupiłem też buty Ryłko, płacąc zamiast 429 zł tylko 199 zł.
To jest sposób na tanie zakupy. Dlaczego uważam, że tanie? Może po prostu ceny pierwotne były tak zaniżone?
Chyba jednak nie do końca. Za 450 zł dostanę prawie najtańszy garnitur w Tesco. Za 45 zł mam koszulę z Lidla. Jakość – nieporównywalna. Czyli wyszło i dobrze i tanio. Znowu cierpliwość górą.