Na nieruchomościach nie można stracić. Kto nie kupi teraz, zmarnuje życie. Kup zanim ceny znowu wzrosną. Tak krzyczały nagłówki gazet w 2007 r. w szczycie cen nieruchomości. Wiele osób dokonywało zakupu za kwoty, których po pierwsze nie mieli, po drugie ograniczone tylko fantazją deweloperów. Przykład jest prosty i pochodzi z miasta w którym regularnie spędzałem wakacje – Szczawnicy nad Dunajcem. Wybranie lokalizacji nie ma większego znaczenia bo w czasie hossy na rynku nieruchomości ceny rosły wszędzie.
W 2001 r. można było kupić mieszkanie 50 m2 za 60 tys. zł. W 2006 r. już za 120 tys. zł. Doskonały interes powie ktoś i…. sprzeda. Ale w 2007 r. cena wynosiła już 200 tys. zł. Rozumiesz? Ponad trzykrotny wzrost wartości w ciągu 6 lat, w tym 80 tys. w ciągu roku. Tak właśnie wyglądał rynek w 2007 r. Jednocześnie rosły też ceny akcji a frank szwajcarski kosztował 2,2 zł.
Wydawało się, że może być tylko lepiej. Frank zsunie się poniżej 2 zł, a ceny nieruchomości dalej będą rosły.
Nierozsądni dali się omamić.
Mamy rok 2015. Minęło 8 lat. Mieszkanie w Szczawnicy kosztuje 180 tys. i to tylko dlatego, że jest ich po prostu mało, a miasteczko bardzo się rozwinęło (w Warszawie ceny zsunęły się o 20%, nowe mieszkania są dostępne za 5,8 tys. zł). Franka szwajcarskiego można kupić za 3,9 zł.
I gdzie tu miejsce na najgorszą inwestycję. Był nim zakup mieszkania w 2007 r., na kredyt denominowany we franku szwajcarskim. Policzmy.
W 2007 r. 200 tys. to około 91 tys. CHF. Tyle bierzemy kredytu. W ciągu 8 lat z kredytu w najlepszym razie spłacono ok. 1/6 kapitału (czyli ok. 15 tys. CHF). Nadal pozostało do spłaty 76 tys. CHF. Dobrze? Gdzie tam. W tej chwili to ok. 296 tys. zł. Przypomnijmy – za mieszkanie warte 180 tys. zł. Na tym właśnie polega tragedia frankowiczów. Nie wysokość raty (wahała się podobnie jak w złotówkach, choć w innych okresach) lecz właśnie obecna kwota kredytu jest zabójcza. Właściciele mieszkań nie mogą doprowadzić do zamknięcia kredytu tzn. przewalutować, refinansować, zmienić, rozwieść się a nawet … umrzeć, bez zrealizowania gigantycznej straty.