Jeszcze raz o całkiem innym modelu życia.

Ostatnio trafiam na coraz więcej artykułów atakujących korpożycie, nawet w głównym nurcie. Chyba dotarło i do mainstreamu, że model – 8-10h + 2 dojazdu, rata 5k za mieszkanie, 2k samochody, nawet za pensję dwóch osób ok. 15k netto, powoli się wyczerpuje. No cóż, najpierw zaczęła rozumieć ten fakt nasza starsza młodzież.

Wielu z dwudziesto-, trzydziestolatków patrzy na starszych kolegów, własne możliwości i dostrzega rzeczywisty stan rzeczy. Korporacja wysysa siły. Zabiera czas (z dojazdem, bez nadgodzin) nawet nie 9-17, ale 8-18, przez 5 dni w tygodniu, od skończenia studiów do emerytury (lekko licząc – przeciętnie 40 lat). Dodatkowo może nas w każdej chwili zwolnić, nawet jeśli niedawno zatrudniała (przykład z Krakowa). Zostaniemy z ręką w nocniku, kompletnie nieprzygotowani z trzymiesięczną pensją albo i dwutygodniową, jeśli pracowaliśmy krócej. Trudno jest zaczynać od zera po 50-tce, a może tak się trafi. Owocowe czwartki, benefity, podróże służbowe, tęczowe piątki, a nawet elastyczny czas pracy, guzik nam dają, bo zawsze zostaje 10h poza domem plus czasami niepłatna przerwa lunchowa w środku, co oznacza już 11 h. Generalnie brak życia poza weekendem i 26. dniami urlopu, nawet jeśli nie ma nadgodzin i zawracania głowy poza czasem pracy. Do tego dochodzą kwestie finansowe. Niby fajnie, pensje dobre, dla seniora znacznie powyżej średniej krajowej, ale młody przecież zaczyna od juniora. Przyjąłem ok. 7,5k na rękę (ok. 11k brutto) na osobę czyli 15k na parę, co uważam za wizję optymistyczną. I teraz popatrzmy na wydatki:

  • kredyt hipoteczny 5k,
  • 2 auta – 2k (optymistycznie),
  • jedzenie – 2 k (z Panem kanapką),
  • opłaty domowe – 1 k,
  • styl życia (ubrania, prezenty, wakacje, konsumpcja na poprawę humoru) – 4k.

Zostaje „na luz” 1000 PLN. Da się oczywiście ściąć, zwłaszcza jedzenie, styl życia, ale jak powiedziałem – zarobki planowałem optymistycznie.

Alternatywy w postaci „Janusza” w ogóle nie rozważam, bo to w średnim mieście 4k na rękę i gigantycznych wymaganiach (brak urlopu, bezpłatne nadgodziny), co przy racie 3k prowadzi do szybkiego wypalenia w zawodach umysłowych.

Pozostaje jeszcze budżetówka, gdzie płacą „minimalna na początek”, a 4-5 k na rękę po 20 latach, ale jeśli mamy szczęście, pół dnia przesiedzimy albo będzie jak w korpo, a z mniejszą pensją. Zyskamy też prawo do L4 (średnio – 3 tygodnie w roku), może roczną nagrodę, jakąś kasę na święta. Wbrew pozorom dla kogoś, kto chce dorabiać lub ma własne mieszkanie bez kredytu (ew. akceptuję wynajem pokoju), to nie jest głupia opcja. Dodatkowy bonus średniego miasta – krótki czas dojazdu i robi się niecałe 9h zamiast 11 (z bezpłatną przerwą). Praca zaczyna się wcześniej i o 16 możemy już być w domu (korpo 18-19).

Własna firma w większym rozmiarze, dla większości oznacza podobny zapieprz jak w korpo, chyba że wyznaczamy wysokie marże lub akceptujemy 5k na rękę. Wiem, bo prowadzę dg na pół gwizdka, a i tak poświęcam sporo czasu. Obecnie, żeby włożyć do kieszeni 7,5k potrzebujemy zarobić minimum 17k. ( 1,5 k na ZUS, plus VAT, plus PIT, plus zdrowotna, jakiś lokal, inne koszty). Czyli przepracować faktycznie 170 godzin miesięcznie za 100 zł/h (równowartość etatu). Gdy dodamy czynności administracyjne (faktury, ofertowanie), dojazdy na spotkania, rozmowy z klientami, zrobi nam się 200 godzin miesięcznie minimum. Nikt nam nie da urlopu, musimy go sobie wywalczyć, pracując np. w weekend. Wiadomo, są mikrofirmy wysokomarżowe, które zapewniają właścicielowi stawkę i 500 zł/h. Można zatrudnić pracowników i na każdym zarabiać 50 zł/h, ale doświadczamy wtedy zupełnie innego ryzyka (np. ciąża, płatne urlopy, L4, czas na nadzór, błędy i nauka na nasze konto). Czy faktycznie nie da się inaczej?

Pewnie, że się da. Uświadomić trzeba jednak sobie, że oznacza to porzucenie „marzeń korposzczura” czyli wakacji w tropikach, citybreaków, apartamentów, aut za 200k. W bonusie odzyskamy czas, który trzeba umieć wykorzystać. Mrzonki? Aby jeszcze raz zobrazować różnicę, posłużę się prawdziwym przykładem. Tak prawdziwym, że aż szokującym, obalającym jednocześnie tezy lewicy i PiS „kto ma, ten dostał od rodziców/dziadków” i liberalnej prawicy „tylko wielkie miasta, tylko korpo albo własna firma”. Trójgłos zandbergowsko-kaczyńsko-mentzentowski można schować do kieszeni, i żyć całkiem inaczej.

Wyobraźcie sobie chłopaka (nie trzeba wielkiej wyobraźni – on istnieje), rodzice nic mu nie dali, zostawili rozwalający się przedwojenny dom z małą obórką, na spłachetku ziemi, która zresztą należała do nich pozornie (niezałatwiona od lat 80-tych sprawa spadkowa z rodzeństwem). Zostawili, za opiekę na starość. Wyjechał na saksy, zarobił, nauczył się roboty w budowlance, przebudował obórkę na swój dom, wziął rodziców pod własny dach, ożenił się.

I w takim momencie zadajmy sobie ważne pytanie. Czy dzisiaj taki sposób działania da się powtórzyć? Moim zdaniem – tak. Dom na wsi, ok. 50 km od dużego miasta, 10 km od powiatowego, wiadomo – do remontu, kosztuje 130 tys. zł. Trzeba zebrać 26 tys. wkładu własnego (max. pół roku roboty na saksach), resztę da się pożyczyć na ratę 800 zł. Albo posiedzieć na zachodzie 2 lata, wrócić i kupić. Inaczej, kupić na raty prywatne za dzisiejszą cenę i wyjechać zarobić. Wreszcie, kupić na kredyt, wyjechać na 1,5 roku i spłacić.

Następnym krokiem będzie remont. Potrzeba sporo pracy własnej i kasę na materiał: okna, ocieplenie, podłogi, drzwi, instalacje itp. Niech będzie 100 tys. zł. Kolejne 2 lata roboty. I w 4 lata dochodzimy do punktu, do którego korporacyjny wyrobnik dociera ok. 55 r.ż. A my mamy ich 25. Zero kredytu, własny dach nad głową. Przypominam – zaczynaliśmy od zera. Dla kogoś, czyj punkt początkowy wygląda inaczej mamy lepszą opcję – zyska czas. Sprzedaż mieszkania w mieście, kasa od rodziców na start, pieniądze z wesela, tego wszystkiego nie brałem pod uwagę.

No i w 25 r.ż zaczynamy. Skromnie da się żyć za 1200 zł//miesiąc/ na osobę, 2500 zł/miesiąc/ na parę. To 15-30 tys. rocznie.

Opcja nr 1. Praca 3m za granicą i 9m luzu.

Opcja nr 2. Jakaś niewielka własna dg, żeby tyle zarobić. Na KRUS-ie.

Opcja nr 3. Lokalne pół etatu dla 2 osób lub tylko jedna pracuje na cały.

Opcja nr 4. Praca dorywcza na miejscu (200 zł dniówką, oznacza tydzień roboty miesięcznie).

Opcja nr 5. Kombinowanie. 900 zł/os. na bankobraniu, drobny handel, naprawa.

Opcja 6. Świadczenia. Zasiłek dla bezrobotnych, zasiłki szkoleniowe, pomoc socjalna.

Para dorosłych ludzi poradzi sobie łatwiej. Jeśli pojawi się dziecko, możliwości ulegają ograniczeniu. Zasadniczo nie zostawimy go przecież na kwartał samego i odpada opcja nr 1. Wydatki idą w górę (nauka, częste zakupy ubrań).
Z drugiej strony, wzrasta strumień pomocy państwa. Nadal jednak dajemy radę, z niewielkim udziałem własnego czasu – nieproporcjonalnego do etatu w korpo. Musimy jednak żyć skromnie.

15 komentarzy do “Jeszcze raz o całkiem innym modelu życia.”

    1. Kolejni panowie,którzy niby mówią mądrze, ale wiarygodność odbiera im to, że obudzili się po kilku latach, wcześniej milczeli, gdy Kaczyński bredził o Putinie – sprawcy katastrofy smoleńskiej i jego przyjacielu Tusku oraz „jesteśmy doskonale przygotowani do wojny” prawie jak „nie oddamy ani guzika”. No i jeszcze kompletnie nie znają historii. Teraz fakty. Polska, nawet połączona z Litwą, Łotwą, Estonią, Rumunią posiada ułamek potencjału militarnego Rosji. Niemcy nie przyjdą nam z pomocą. Trump, bo prawdopodobnie on zasiądzie w Białym Domu – także. Nawet Czesi, Węgrzy czy Słowacy zostaną w domu. W takiej sytuacji prowokowanie do wojny nie ma sensu. Tylko, że nie sposób nie zgodzić się z Beckiem, gdy mówił „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor.” oraz Churchilem „Anglia miała wybór pomiędzy wojną i hańbą. Wybrała hańbę, ale będzie miała wojnę”. Więc nie prowokować Putina, ale też się go nie bać. Ponieważ stracimy honor, będziemy mieli i wojnę, i hańbę. Wystarczy sięgnąć do historii. Potocki chciał współpracy z Prusami, Rzewuski z Rosją. Efekt? Wywołali rozbiory, a nic nie zyskali. Rozbiorową narrację o ugodzie, która Stańczykom czy Wielopolskiemu wydawała się jedynie słuszna, Piłsudski i jego Legiony wyśmiali i rzucili w twarz zachowawczemu mieszczaństwu Krakowa czy Kielc w nieoficjalnym refrenie „J….ł was pies”. Dlatego wszelkie takie próby pertraktacji ze złem (a Rosja to zło w czystej postaci, Azja w Europie, Mongołowie, Kałmucy – teraz nawet dosłownie) uważam za podejrzane, skazane z góry na porażkę, ponieważ zło rozumie tylko argument siły.

          1. Pewnie za chwilę okaże się na ile takie stanowisko wynika z zapomnienia czym jest Rosja, a na ile z myślenia „interesy jak zwykle”, a na ile z amerykańskiej polityki przedwyborczej, w tym przechwałek Trumpa „jeśli mnie wybierzecie, zakończę wojnę w 24h”. Warto tu wrócić do dorobku Reagana, który takich bajek nie opowiadał, ZSRR nazywał wprost „imperium zła” i po prostu zarżnął je gospodarczo wyścigiem zbrojeń.
            Rozumiem, że większość starej emigracji, z uwagi na czas wyjazdu z Polski i doświadczenia słabo zna historię krajów innych niż Polska i USA, ale doświadczenie Rosji ostatnich 300 lat posiada też wiele innych narodów, takich jak Finowie, Gruzini, Węgrzy, Czeczeni. Dla każdego (jak oczywiście dla Polski) próba współpracy z „carem” kończyła się tragicznie – instalacją operetkowego przywódcy na ruskich bagnetach, oraz spustoszeniem przy pierwszej próbie zmiany tej władzy. Dlatego najbardziej dziwię się Węgrom, którzy wiedzą o losach dwóch Powstań z 1848 i 1956 r., kto je tłumił, a dodatkowo ich literatura (w tym wspominany przeze mnie na blogu Sandor Marai) pokazała jak wyglądało „wyzwolenie” w lat 1944-1945, tymczasem utrzymują Orbana, który opowiada podobne brednie jak Rakosi czy u nas Bierut (Rosja to kraj „jak każdy” i nie należy się mu sprzeciwiać). I panowie-emigranci niestety bezwiednie wpisują się w taką pacyfistyczną narrację. A pacyfistów każdy polityk zwalcza u siebie, a tworzy u wroga.

      1. Czystki co pare lat to metoda na utrzymanie wladzy Stalina.
        A kiedy zmarl, za pare miesiecy Berie ukatrupili, nowa czystka.
        Matuszka Rassija wlasnie tak dziala, i za carow, i za ZSSR, i teraz.Co by nie mowic o Putinie-dlugo sie utrzymuje na stolku, na pewno glownie dzieki powiazaniom z KGB/GRU.
        Wiem, ze to wiesz, pisze to dla tych, ktorzy moze nie wiedza.

        1. Przy czym nie jest to autorska metoda Stalina lecz podpatrzone od Mongołów wielowiekowe tradycje rosyjskie. W I RP urzędy piastowano dożywotnio, car zaś mógł urzędnika odwołać w dowolnej chwili i bez powodu, zgodnie z własnym kaprysem. Teraz w demokracji obowiązuje kadencyjność, a w Rosji dalej to samo.

          1. Dokladnie. Mozna nawet powiedziec, ze to cecha wlasciwa Azji – absolutyzm. Oni nie potrafia byc z innymi w stosunkach partnerskich, na rowni. Albo sa czyimis slugami, albo panami. I dlatego Zachod nigdy nie zrozumie Azjatow.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *