Dzisiaj dzielę się refleksją wywołaną rozmową z trenerem sportowym, który wychował syna, pracującego w moim zawodzie, ale kilka lat młodszego. Ten, nazwijmy go „chłopak” wybrał zupełnie inną drogę niż moja. Teraz będzie o skutkach.
Zarabia 2-10 razy więcej ode mnie (kwoty mogę tylko szacować), jako partner w warszawskiej spółce, zajmującej się inwestcjami nieruchomościowymi. Skończył studia w Wielkiej Brytanii i Polsce. Jest kilka lat młodszy ode mnie, ale ma świeżo urodzone dziecko i nowo wybudowanego bliźniaka na Saskiej Kępie. A praca? No cóż, po 12-16 godzin dziennie, 6 dni w tygodniu.
Ja znajduje się w innej rzeczywistości. Studia na lokalnym uniwersytecie, papiery zawodowe zrobiłem późno, przed 40-tką. Dzieci mam trójkę, najmłodszy – młody nastolatek. Praca – dwa przewidywalne, stabilne etaty plus mała firma – w sumie niezły dochód, ale gdzie mi tam do warunków warszawskich. Pracuję po 40-50 godzin tygodniowo (częściowo na urlopach). W porównaniu do warszawskiego, błyskotliwego, pnącego się po szczeblach kariery gościa, słabo.
Skutki? Większość z Was pewnie oglądało film „Firma” z Tomem Cruis’em, oddający dobrze życie w zamożnej lecz wymagającej korpo. Trzeba codziennie dawać z siebie wszystko, klient nasz pan. Nie ma czasu na luz. Dobrze opisał to Tim Ferriss w „Czterogodzinnym tygodniu pracy”, powtarzając scenę w „Narzędziach tytanów”. Uzyskujemy bardzo dobry dochód, stać nas na wszystko, ale… dopóki pracujemy. Młodzi wpadają w pułapkę, sami pchają się na lep. Bo oczywiście, da się „wykorzystać korpo”, popracować 10 lat za sutą pensję, odkładać 70% dochodów, a potem „uciec w Bieszczady”. Powiedzmy sobie prawdę – ile osób tak zrobi? Garstka. Reszta zachwyci się blichtrem. Zresztą, żeby wejść na poziom partnera spółki, trzeba łączyć zdolności z ciężką pracą. Tam nie ma luzu, ani drogi na skróty. Korpo na bieżąco bada wydajność. A praca nie „nine to five” lecz „nine to nine”, sześć dni w tygodniu, z 26 dniami urlopu, wyniszcza.
Przy odrobinie szczęścia, da się inaczej. Niższa pensja, mała własna firma, bezpieczeństwo płynące z różnorodności źródeł dochodów. I znowu, większość moich kolegów z zawodu, owszem przyzwoicie zarabia (tzn. 2-3 średnie krajowe), ale majątku nie gromadzi. Ja, jakoś się wyrodziłem, ograniczając konsumpcję, a zwłaszcza idąc w nieruchomości (nieopodatkowany zysk). Kiedy rodził mi się najstarszy syn, miałem 25 lat, błyskotliwy korposzczur, robil zagraniczne studia i o potomstwie nie myślał. On, co jasne, przez te 20 lat zwiedził świat w większym stopniu i wyższym standardzie. Za 5 lat, ja może będę bawił już wnuki na prywatnej emeryturze, siedząc pod orzechem, on przemieszczał się Volvo za 0,5 mln pomiędzy klubem golfowym, a przedszkolem własnego dziecka. Tak więc dwie drogi. Którą wybierzesz?
I pamiętaj. Obu nam się udało. Przeszliśmy studia, zdaliśmy egzaminy zawodowe, mamy żony, domy itp. Ilu odpadło, próbując to osiągnąć? Z mojego roku na studiach, pewnie połowa. Utknęli ze średnią krajową w urzędzie skarbowym lub z nieco wyższymi poborami lecz 3000 zł raty hipoteki na średnim poziomie w korpo, może w głęboko nieszczęśliwym małżeństwie. A może parafrazując Szymona Hołownię i Władysława Kosiniaka-Kamysza istnieje „trzecia droga”?
Zawsze trzeba wybrac samego siebie.Jesli robisz cos co nie jest zgodne z Twoja natura, to Cie zniszczy. Myslenie wylacznie cyferkami na koncie prowadzi do zawalu, wylewu, rozwodu, alkoholizmu, narkomanii, pracoholizmu, impotencji ze stresu i co tam jeszcze chcecie, do wyboru.
Wybierający karierę po prostu lubią wyzwania, władzę itp. i nie mają świadomości skutków ubocznych, o których piszesz.
Moze nie wszyscy maja takie skutki, ale wielu na pewno. Znalem goscia, alkoholik, wyzsze stanowisko w administracji dunskiego miasta Koge, Polak, dunski paszport.W drodze do roboty setka, w robocie ze dwiescie, w drodze z powrotem setka, w domu dalej.I tak w kolko.Dziennie mogl wypic krate piwa i nie byl nawalony.Moze to niezbyt dobry przyklad wielkiej kariery, ale zawsze jakis.
Pije wielu i w każdym zawodzie, ale na wyższych stanowiskach w korpo – prawie wszyscy, ogromne ilości. Ew. piguły. Żeby zagłuszyć stres.
O to to wlasnie.Albo jakies prochy, albo jedno i drugie.W prywatnych firmach czasem tez, ale nie az tak.Chyba w korpo stres silniejszy-mniej od Ciebie zalezy.
Przede wszystkim niewielu prywatnych przedsiębiorców idzie w prochy, bo nie ma mody. Nikt nie narzuca terminów z góry, nie tworzy takiej atmosfery, żeby korzystać ze wspomagaczy. W korpo działa to inaczej. Wielu widzi, że kolega bierze i ma wyniki, więc też próbuje, żeby nie zostać z tyłu. Znani mi właścicieli firm raczej piją, część rekreacyjnie (3 piwa w weekend) część ostro (co piątek-niedziela 2 litry wysokoprocentowców, co daje 40 litrów czystego alkoholu rocznie przy średniej ogólnopolskiej ok. 12 litrów). Ja jestem tu pewnie wyjątkiem, bo znacznie poniżej normy.
Do 20.40: nie mam wiedzy i praktyki w korpo,ale z grubsza tak to sobie wyobrazam jak opisales.
…ta niby trzecia droga okazala sie w istocie KO.Nie mozna byc troche w ciazy. Sa tyko dwa: dobro i zlo, w roznych postaciach.Ale to jest istota.
W tym wpisie trzecia droga miała znaczenie przenośne – ani korpokariera, ani bieda.
No tak 🙂 , to masz racje.