Jak przeżyć miesiąc za 700 zł. Czy życie na wsi to sielanka?

Czytając blogi lajfstajlowe opisujące tzw. sielskie życie, wieś jawi się jako wymarzone miejsce do zamieszkania. A jak wygląda moja rzeczywistość?

Praca. Przywołując znanego filozofa „na wsi nie ma pracy dla osób z moim wykształceniem”. Wykonuję tzw. wolny zawód, który w znacznej części związany jest z miastem. Moi pracodawcy funkcjonują w mieście, moja firma też tam działa. Gdybym się uparł i wypowiedział jedną umowę, to nie będzie źle – mój czas pracy spadłby do 2 dni w tygodniu. W pozostałe pracowałbym zdalnie.

No właśnie, mit zdalnej pracy. Nie jestem zawodowym blogerem, nie mam dobrze zarabiającej żony, biznes z domkami do wynajęcia istnieje na razie w mojej głowie,  czyli pracować muszę (przy czym oznacza to również dg). Są zawody, w których da się to robić zdalnie (graficy, dziennikarze, niektórzy programiści i webmasterzy), ale większość niestety o zdalnej pracy może sobie pomarzyć.  A konieczność odbicia karty oznacza jedno … dojazdy.

Dojazdy. Na miejscu tzn. w promieniu do 7 km istnieje następująca praca: u rolnika na polu, w zakładzie spożywczym, w gastronomii i hotelarstwie, urzędach/bankach. Wtedy faktycznie da się dojeżdżać mniej – w pracy jestem po 10 minutach. Są to jednak propozycje mało płatne – 40 godzin = pensja minimalna + ew. 10-20%. Przy moich obecnych poborach nie wygląda to specjalnie kusząco. Bo tzw. lepsza praca znajduje się w większych miastach, oddalonych o ok. 22 lub 30 km od tej wsi (25-35 minut jazdy samochodem). Postaram się porównać te warunki z miastem. Obecnie do jednej pracy jadę rano autem ok. 15 minut, do drugiej 10. Wracam ok. 20-30 minut. Autobus nie ma sensu, bo praktycznie zrównuje się z pójściem na piechotę (trzeba dojść 5 minut, być 4-5 minut wcześniej, dojść do pracy 5 minut) czyli droga zwiększa się do odpowiednio 25-35 minut, z powrotem nawet więcej. A do pierwszej pracy idę na piechotę 20 minut, do drugiej 35, w firmie jestem po 15. Z tego powodu z reguły wybieram własne nogi.

Na wsi. Dopóki dojeżdża jedna osoba wszystko jest proste, ale kiedy dwie pracują w mieście (na różne godziny) do tego trzeba rozwieźć dzieci do szkoły/przedszkola zaczyna się realny problem. Potrzebne są dwa samochody i ścisłe trzymanie się grafiku. A dwa samochody to koszty. O ile oszczędny Fiat 500 mojej żony objedzie 22 dniowy dojazd za 340 zł, o tyle większe auto potrzebuje co najmniej 2 razy tyle. Czyli dojazdy miesięczne dwóch osób (z kosztem utrzymania) kosztują 1000 zł. A mowa tylko o kasie i 30 km.  A co zrobić z takim dylematem (moja rodzina) – ojciec pracuje na 7.00-15.00 matka na 7.30-15.30, jeden syn ma być w szkole 7.30-11.40, a drugi 10.00-16 i idzie na zajęcia dodatkowe pomiędzy 17-19. Wtedy ojciec wyjeżdża z jednym o 6.00 (bo trzeba jeszcze dojechać do pracy, młody jest w szkole 40 minut przed czasem), a wraca z nim  o 16.00 . Matka jedzie z drugim 6.50 (ten czeka 2,5 godziny) a wraca z nim o 19.30, w międzyczasie zagospodarowując sobie 3,5 godziny. Poza domem jest jednak ponad 12 godzin. Oczywiście da się to wszystko pogodzić inaczej. Jedno z rodziców może nie pracować, dzieci pójdą do miejscowej szkoły, zrezygnuje się z zajęć dodatkowych itp., ale chyba nie taki jest przeciętny standard.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *