W listopadzie mam ambitny plan – przeżyć miesiąc za 700 zł. Aby tego dokonać przeniosłem się na wieś położoną 30 km od centrum mojego miasta. Jak ogarnąłem sprawy dojazdu?
Pierwszą myślą było dojeżdżanie na rowerze. Wszystko fajnie, ale jest listopad. 60 km w listopadowym chłodzie, to nawet jak dla mnie nieco za dużo. Zalety – koszt równy 0 zł.
Drugą alternatywą stał się samochód. Tylko czy zmieszczę się w kosztach?Zakładam optymistycznie – zabieram żonie samochód. Ma Fiata 500 z dieslem, który gdy się go nie popędza spala 3,8 l/100 km w takim podmiejskim kręceniu się. Czyli na samo paliwo szykuję 165 zł (15*11 zł). Uczciwie byłoby doliczyć do niego choćby koszty użytkowania za cały miesiąc. W przypadku auta zarejestrowanego na wsi płaciłbym – 106 zł miesięcznie (OC, 100 zł obowiązkowy przegląd, wymiana oleju, drobne naprawy). Czyli za sam dojazd wychodzi mi 271 zł. To prawie połowa miesięcznego budżetu. Z drugiej strony dojazd zajmuje mi w obie strony 1 godzinę i 10 minut.
Rozważałem też pociąg. Za bilet zapłacę 120 zł, ale musiałbym najpierw dojść do dworca (3 km), potem dojść do pracy (4 km). Gdybym jechał zbiorkomem, zapłaciłbym za 2 bilety jeszcze 90 zł, czyli w sumie oszczędność w stosunku do samochodu to 81 zł, a czas znacznie dłuższy (ponad 3 godziny codziennie).
Przyjąłem także wersję busa/autobusu. Odjeżdża on z miasteczka położonego 7 km od mojej wsi, ale przystanek miałbym zaraz pod pracą. Tym sposobem, dojeżdżając na dworzec busów rowerem (20 minut) kupowałbym tylko bilety na busa (135 zł) – to połowa kosztów auta. Czas nie wyszedłby tragicznie (2 godziny 10 minut), ale to i tak prawie 2 razy tyle czasu co samochód. 40 minut dziennie na rowerze mogłoby odbić się na moim zdrowiu.
W ostateczności, po długich przemyśleniach, wybrałem jednak wersję samochodową. Wygląda, że nie wywróci mojego budżetu, a jest znacznie wygodniejsza. W razie czego postaram się oszczędzić na czymś innym.