Historia dwóch panów – warszawskiego człowieka sukcesu i moja, każe nam spróbować odpowiedzieć na pytanie, którym kończył się poprzedni wpis. Czy istnieje trzecia droga, dla kogoś, kto nie chce się szarpać, pracować ponad siły, a przede wszystkim nudzi go biuro.
Oczywiście. Ścieżki zawodowe moja i opisywanego syna trenera nie pozostają jedynymi. Możemy jeszcze spróbować zupełnie innych sposobów na życie.
Pomysł pierwszy. Rzemiosło. Nie czarujmy się, dzisiaj nie trzeba być wybitnym, nie trzeba nawet kapitału. Wystarczy gotowość do ubrudzenia się od czasu do czasu, którą ma coraz mniej młodych ludzi. Ostatnio powtarzam mojemu szefowi – jak mnie zwolni – założę firmę wywożącą zawartość szamba lub przepychającą rury. Inwestycja początkowa – kilkadziesiąt tysięcy (beczka lub elektrożmijka). Konkurencja – niewielka. Potrzeby – spore. Stawki? 400-500 zł za godzinę. Można (inaczej niż w doradztwie) nie być VAT-owcem, opodatkować się ryczałem. Mili ludzie, fajne klimaty (chociaż trochę gorzej zasysać gówna w deszczu lub na mrozie). Kupuję to. A kto ma wrażliwe powonienie? Temu zostaje robota stolarza, zduna, serwisanta rowerów, masztalerza, psiego trenera lub hodowcy.
Pomysł drugi. Niebieskie ptaki i artyści. Jeśli wystarcza ci niewiele, nie chcesz pracować w regularnych godzinach? No cóż, idziesz w zawód niebieskiego ptaka. Musisz mieć tylko względnie tani dach nad głową i chęć do kombinowania. Jako artysta-freelancer z głodu nie zdechniesz. Jeśli masz bajerę, przekonasz samorządowców, że warto właśnie Ciebie wspierać. Hodujesz kozy, tu kupisz taniej, tam drożej sprzedasz (bez podatku). Dostaniesz zasiłki, zapomogi itp. Wyślesz żonę do jakiejś pracy i już masz ubezpieczenie zdrowotne.
Pomysł trzeci. Życie na obrzeżu systemu. Praca tylko tyle co potrzeba – do 10 godzin tygodniowo.I to nawet nie praca – jakieś zlecenia, coś dorywczego, może „z ręki do ręki”. Posiadanie hektara ziemi i prowadzenie gospodarstwa rolnego, żeby móc legalnie dorobić na KRUS i płacić niskie składki. W takim przypadku, warunek jest jeden, niskie koszty życia. Jak niskie? W lipcu będę testował zapowiadany model życia za 500 zł miesięcznie. Realnie i długoterminowo, może nie 500 zł, a 1000 zł. To już jest kwota, za którą, produkując żywność, da się przeżyć miesiąc. Nie posiadamy samochodu, albo jakiegoś złomka, niewielki lub stary dom, własny kawałek lasu, staramy się pozyskiwać prąd ze słońca. Nazwałem to „życiem na obrzeżach systemu” a nie pozasystemowym z dwóch powodów. Pierwszy -doświadczenia z pozasystemowcami. Większość z nich twierdzi, że posiadanie ubezpieczenia zdrowotnego, oznacza kontakt z systemem. Drugi – niechęć do stygmatyzowania kogokolwiek. Niektórzy, jeśli przyjdzie im żyć w ten sposób, czują się wyrzutkami społeczeństwa, źle im z całą sytuacją. To błąd, ale nie chcę nikogo piętnować. Każdy żyje, jak chce i tym, co mu przyniósł los. Wybór obrzeży systemu najczęściej oznacza wieś. Dlaczego? Ponieważ tylko na wsi da się tak radykalnie obniżyć koszty.
Kończę czytać ,Chłopki, tam to sobie radzili. Tu człowiek się martwi każdym dniem, czy starczy do pierwszego, popadając w depresje. W latach dwudziestych ludzie byli robotni i twardzi. Lubię Twoje pomysły na alternatywne życie. Chętnie posłucham jeszcze o innych pomysłach dorobienia. Muszę rozejrzeć się za dodatkowym etatem.
Różnica pomiędzy tamtym pokoleniem, a obecnymi 20-60-latkami, polega na tym, że my nie walczymy o fizyczne przetrwanie. Dla kobiet i mężczyzn z „Chłopek” każdy dzień stanowił zagrożenie, bo byli miotani siłami (państwo, lichwiarz, rodzice, gromada, kler), które miały wymagania, a nie dawały nic w zamian, poza mglistą obietnicą lepszego życia w przyszłości. Indywidualność pozostawała bez znaczenia. Większość Polaków żyła wtedy na wsi.
Teraz proporcje zmieniają się. Mniej wyniszczającej siły, już nie pracy, lecz roboty. W zamian prestiżowa, opakowana w uśmiech, przemoc. Bo ona wcale np. w pracy nie zniknęła, tylko ozdobiono ją inaczej. Jak napisała jedna z bohaterek „Ciszy i spokoju” Sosin-Krosnowskiej, paradoksalnie wilcze zasady panują w mieście. Z dnia na dzień mogą zlikwidować Twoje miejsce pracy, a tu kredyt, rodzina. Szef (akurat boomer – autentyczna historia z ostatnich dni w moim biurze) zadekretuje – zakaz rozmów pomiędzy pracownikami na korytarzu, zakaz informowania kolegi zza biurka o podwyżce pensji. I część się wystraszy, a potem brak im kontaktów społecznych. Taka sytuacja potrafi zniszczyć na równi z ciężką pracą.
Od początku maja spędzam mnóstwo czasu na wsi. Ok 4 dni w każdym tygodniu. Oczywiście nadal pracując. I powiem szczerze, inaczej wygląda 4-5 godzinna sesja ciągiem przy komputerze, na werandzie, albo wprost w ogrodzie, a inaczej w pokoju wielkości 2.7 x 5. Przestałem potrzebować kawy, śpię znacznie lepiej, czuję energię. Każdemu polecam. I dlatego wieś, dla wielu zmęczonych miastem, jest najlepszym sposobem na alternatywne życie. Tylko trzeba mieć z czego żyć. I dla większości, takim sposobem wracamy do dylematów rodem z „Chłopek”.
„Chce, nie chce” opiera się na własnych zasobach sił (często drastycznie zredukowanych w mieście), indywidualnych przypadkach i stanie psychicznym. Dwudziestolatkowi może „nie chcieć się” z bardzo różnych przyczyn, od przebodźcowania, przez problemy psychiczne aż do subiektywnego braku perspektyw.
W sumie mając prawie 40 lat widzę w tym szansę że młodym się nie chce, a ja jeszcze mogę.
Ja mam 57 i mi sie chce tak zyc.
W swietle tego:
https://wydarzenia.interia.pl/zagranica/news-zacharowa-ostrzega-wielka-brytanie-podala-warunek,nId,7528943
…byc moze zycie poza miastem nagle przyspieszy-tzn. bedzie duzo chetnych.
Mówiąc brutalnie – Ruscy obsrali się.”Cele brytyjskie”, jak rozumiem firmy i obywatele na terytorium Ukrainy, mogą znajdować się na wsi. Coś mi się wydaje, że znacznie więcej „celów rosyjskich” znajduje się w Londynie. Życzę szczęścia.
Na wieś jest coraz więcej chętnych, ponieważ w miastach żyje się gorzej, w aspektach zdrowia psychicznego. A dodatkowo „wieś” nie oznacza już „Konopielki” lecz, jak w moim przypadku, 30 km od miasta, z dobrym, bezproblemowym dojazdem, dostępem do kultury (na darmowy koncert w Warszawie mam 2 godziny jazdy pociągiem, za 50 zł w obie strony, w moim miasteczku gminnym, 10 minut autem. I nagle miasto traci przewagę.
No tak.