Rzeczywiste obciążenia podatkowe. Jak państwo zniechęca do pracy.

Miało być o czym innym, ale kwiecień to miesiąc rozliczeń PITó-ów. Zrobiłem go i ja. Popatrzyłem na liczby i przemówiły do mnie doskonale. Wnioski? Zacznijmy od danych.

Tak się składa, że zarabiam całkiem przyzwoicie. Szczerze mówiąc – głównie dzięki inflacji. w 2013 r., gdy zrobiłem papiery miałem pensję o połowę niższą i lokowałem się, dzięki rozliczeniom z żoną, w pierwszym progu podatkowym lub delikatnie wchodziłem w drugi. Teraz pomimo reform podatkowych mam gorzej. Pensje wzrosły, ale koszty też, w odpowiedniej proporcji. Jak dużej. Już pokazuję.

Najpierw my. Jak wiecie, pracuję na dwóch, nieźle płatnych etatach + dg, a żona na jednym poniżej średniej. Łącznie daje to całkiem spory dochód. Ja sam mam ponad 3 średnie krajowe (co ogólnie wygląda super, ale nie zapominajmy – to są trzy źródła). Tendencja się utrzymuje. W 2015 r. było podobnie. Tylko, że wtedy średnia wynosiła ok. 3900 zł brutto, a dzisiaj 7500 zł miesięcznie (wzrost o 92%). Drugi próg podatkowy – wtedy 85 tys. zł, a teraz 120 tys. zł (wzrost o 41%). Ba, pensja minimalna wzrosła z 1750 zł do 4242 zł o 142%. Gigantycznie i skokowo wzrosły też ceny:

  • prąd podrożał o 100%,
  • chleb o 120%,
  • metr nowego mieszkania o 100% (zależy od miejsca i wielu czynników, w górach nawet o 120%),
  • nowe najtańsze auto Dacia Sandero o 125% (z 29 do 65 tys. zł i nie jest już najtańsza),
  • gaz o ponad 50%,
  • węgiel o 200%,
  • drewno kominkowe o 150%,
  • jajka o 100%.

Przykłady mógłbym mnożyć. Zatem pozornie zarabiamy więcej, ale nasza siła nabywcza nie rośnie. Pisałem o tym wielokrotnie. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie wzrost obciążeń podatkowych.

W 2015 r. dzięki uldze na 3 dzieci, zaliczyłem spory zwrot podatku, przypomnę – zarabiając wraz z żoną ok.400% średniej krajowej.Dlaczego? Drugi próg zaczynał się od 181 % średniej krajowej.

W 2023 r. już tak nie było. Dopłacimy spore pieniądze pomimo, że zarabiamy podobnie w relacji do średniej krajowej. Jednak drugi próg zaczyna się od 131% średniej krajowej.

To jeszcze nie wszystko. Wzrosły łączne obciążenia podatkowo-składkowe. W 2015 r. płaciłem 18% podatku, 13% składek społecznych i 1,25 % zdrowotnej. Razem ok. 30% (różne podstawy). Dzisiaj od drugiego etatu płacę 13% składek społecznych, 32 % podatku i 9 % zdrowotnej. Razem ok. 52% ekstra dochodu oddaję w podatkach bezpośrednich i składkach. W praktyce nie ratuje mnie nawet ogromna liczba ulg (IKZE x 2, związkowa, na dzieci), bo żeby zaoszczędzić 30% podatku musiałbym wydać 100%, i sporo (ok. 10 tys. zł) dopłacę. Ten problem dotyka prawie całej klasy średniej.

W efekcie praktycznie nie opłaca się więcej pracować, skoro państwo zabiera mi ponad 50% dochodu w podatkach. Warto robić minimum. W tym roku trend się pogłębi, gdyż otrzymałem sporą podwyżkę (obiektywnie – rośnie też pensja minimalna o ok. 20%, a średnia o 10-15%). Progi podatkowe są zamrożone. Co to oznacza? W 2024 r. drugi próg podatkowy zacznie się na poziomie średnia krajowa +13%. Czyli modelowe gospodarstwo domowe (2 razy średnia +20%) wpadnie w drugi próg. Przeciętniacy zaczną płacić ponad 50% podatko-składki. Bez możliwości sensownej ucieczki. Nie żadni bogacze,Rockefellerowie. To jest efekt 8 lat rządów PiS, ich pomysłów na gospodarkę.

Jeszcze gorzej mają przedsiębiorcy. W 2015 r. przedsiębiorca wykazujący dochód na poziomie 150% średniej krajowej (co stanowi premię za ryzyko, w stosunku do etatowca), rozliczający się wg skali podatkowej, płacił 850 zł składek ZUS i NFZ miesięcznie i w nawet w grudniu 18% zaliczki na podatek. W 2023 r. – składki wyniosły dobrze ponad 2000 zł a grudniowy podatek 32%. Łączne obciążenia podatkowo-składkowe jego dg wzrosły drastycznie (składki prawie o 200%, podatek o blisko 100%).

Konkluzja. Państwo zniechęca do pracy. Poważnie rozważam rzucenie drugiego etatu, ponieważ z niego zostaje mi faktycznie mniej niż 50% kwoty z angażu. Powoli dorabianie przestaje to mieć sens. Zarobię (w tym roku) ok. 120 tys. zł dostanę 60 tys. zł. Całą podwyżkę zje mi podatek. Co gorsza, nie mam wielkich szans na reakcje. W DG robiąc większy zakup zyskuję (od „góry”): 19% VAT (lub 7% gdy stawka 8%), 9% zdrowotnej, 29% podatku czyli zostaje mi w kieszeni 47-59% pierwotnej faktury brutto – super. Przy etacie – zaoszczędzę maksymalnie 32% podatku, a biorąc pod uwagę wypłatę brutto (składek mi nie potrącą) w efekcie ok. 30% zakupu/wydatku brutto. Słabiuteńko. Więc logiczne będzie dociążenie czasowe DG, zamiast pozostawanie w drugim stosunku pracy. Uwolnienie się z jednego etatu oznacza 2 dni wolne w tygodniu (a de facto 4 dniowy weekend). W DG mogę sterować kosztami (w granicach rozsądku) i płacić minimalne podatki oraz składki zdrowotne (społecznych nie płacę, ponieważ jestem etatowcem). Klasyka – zostaje kombinacja. A Ty – szary przeciętniaku, jeśli dorabiasz – płać. Teraz dowalą jeszcze składki ZUS od każdej kolejnej umowy zlecenie.

Patrząc na podatko-składkę widzę jeszcze jeden wniosek. Państwo zachęca do konsumpcji. Dokładnie tak jest. Skoro pracując, te 30% mogę urwać z ulgi (np. termomodernizacyjnej), wydam. Skoro w firmie kupując kolejny komputer albo telewizor zyskam 59%, to przecież racjonalnie rzucić tę kwotę na ladę. Szaleństwo.

I wreszcie ostatnia myśl. Państwo zachęca do kombinowania. Nazwijmy elegancko – optymalizacji. Skoro na etacie mam obciążenie 112 godzin miesięcznie (w tym na dotarcie) i dostaje za to netto 7500 zł , może lepiej zarobić, poświęcając 45 godzin np. 6 tys. zł brutto z wynajmu, płacąc 12,5% ryczałtu i zero składek, na rękę 5500 zł? Albo wynająć człowieka i poświęcić 10 godzin zarabiając 4 tys. zł. Albo zapłacić 19% podatku od dywidend. Ciągle myślę. Kombinuję. Bo do tego namawia mnie państwo. Tu warunek jest jeden – trzeba mieć kapitał.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *