Nowy pomysł na działalność uboczną (deweloperka lub przedsięwzięcie turystyczne) zmusił mnie do przemyślenia ważnej kwestii – jak odzyskać czas. Jednym z pomysłów stała się automatyzacja mojej pracy i zastąpienie prostych narzędzi kosztownymi. Oto wynik przemyśleń – zakup glebogryzarki.
Mój dom na wsi i działka w górach wymagają ode mnie sporo prac ogrodniczych. EDIT. Sam sobie narzuciłem rytm i konieczność posiadania ogrodu z owocami i warzywami. Zresztą nieważne, mam działkę o powierzchni 900 m2 w górach i 4000 m2 na wsi i coś z nimi trzeba robić. Dotychczas stosowałem prosty szpadel i widły amerykańskie. Dzięki tym dwóm narzędziom byłem w stanie dziennie skopać 50 m2 ogrodu uprawionego lub odzyskać 12-15 m2 zachwaszczonego/zadarnionego. Czyli moje grządki o powierzchni kilkuset metrów przygotowywałem od marca do maja. Potem zaczynało się koszenie, plewienie itp. Roboty mi nie brakowało. Z koszeniem też musiałem pomyśleć. Najpierw z uwagi na warunki terenowe i zadrzewienie korzystałem z kosiarki spalinowej. W efekcie musiałem od maja do sierpnia co 2 tygodnie poświęcać 12 godzin. Zmiana na kosę spalinową zmniejszyła czas 3-krotnie do 4 godzin raz na dwa tygodnie.
Nowa działka wymuszała jednak nowe myślenie. Budowa i konieczność usunięcia setek samosiejek z 3000 m2, przy jednoczesnej pielęgnacji warzywnika nie dawały mi możliwości poświęcenia tych kilkunastu weekendów na wsi. Co zatem zrobić?
Miałem dwa wyjścia, bo z upraw nie chciałem zrezygnować. Podobnie jak moja siostra cioteczna i wielu innych miastowych-rolników zapłacić obcym ludziom wg stawki 150 zł/dzień, żeby wpadli z widłami i zrobili porządek. Tacy ludzie pracują szybciej niż ja, ale 600 m2 warzywnika zajmie im ładnych kilka dni, czyli musiałbym zapłacić 900 zł co roku i jeszcze kilkaset złotych za plewienie. Drogo.
Drugie – zmechanizować. Mój wybór padł na glebogryzarkę. Da się do niej dołączyć pług, odśnieżarkę, kosiarkę a nawet przyczepkę. Poszukałem w internecie, pojechałem do dwóch sklepów i wybrałem sobie taką za 2900 zł ze wszystkimi akcesoriami, poza kosiarką i przyczepką, które kosztowałyby mnie drugie tyle. Sam zakup opiszę kiedyś oddzielnie, jako przykład podejścia do klienta. Dla mnie liczyło się tylko jedno – pracuje się zdecydowanie szybciej. Jak szybko? Tutaj po sprawdzeniu byłem w szoku. Zacząłem od ambitnego zadania. W miejscu po basenie ogrodowym planowałem posadzić maliny. Łącznie miałem do skopania i wyrównania ok. 40 m2. W normalnych warunkach pracowałbym cały dzień (8 – 10 godzin). Glebogryzarka poradziła sobie z tym zadaniem w 20 minut. Tak, nagle dostałem przyspieszenia ponad 20-krotnego. Potem przygotowałem drugi podobny maliniak (kolejne 20 minut) i przygotowałem na wiosenne siewy 400 m2 grządek, miejsca po malinach i truskawkach (łącznie ok. 40 minut bo w uprawionej glebie idzie to szybciej – nie trzeba przejeżdżać 3-4 krotnie). I glebogryzarka (nawet z paliwem) zwróci się w stosunku do płacenia ludziom już po 2-3 latach.
Ile zyskam czasu? Grządki na jesieni (po zbiorze) i na wiosnę (przed siewem) przygotuję w 1 dzień (a nawet pół dnia) zamiast w 10 weekendów. Plewienie zastąpię przejazdem glebogryzarką, która zniszczy chwasty lepiej niż motyka – zaoszczędzę kolejne 4-5 letnich weekendów. Na koniec w zimie odśnieżę podjazd przed domem w mieście.
Tak, glebogryzarka to doskonały wynalazek.