Przedstawiciele młodej lewicy lansują tytułowe hasło. Boomerzy i libkowie (w tym prezydent Truskolaski z Białegostoku) starają się je ośmieszyć. I tu pojawia się problem – obie grupy zupełnie odmiennie rozumieją to zawołanie. O co więc chodzi?
Lewica, a zwłaszcza tzw. ruchy lokatorskie widzą dwie strony hasła:
- ochrona najmu tj. zakaz eksmisji, zwłaszcza dla osób w trudnej sytuacji,
- obowiązek państwa zapewnienia dostępnych cenowo mieszkań (budowa lub wynajem).
Libkowie i boomerzy próbują redukować do absurdu – twierdząc, że ma wrócić komuna (obowiązek podarowania mieszkań przez państwo, najlepiej w doskonałych lokalizacjach, akcja dokwaterowań itp.). Oczywiście takie postawienie sprawy kompletnie nie jest uczciwe, bo lewica mówi o czymś innym (vide: Krytyka polityczna). Skoro zatem obie skrajności inaczej rozumieją słowa – szans na porozumienie (ani woli) oczywiście nie ma. Ale nie każdy mieści się w jednej z grup ulokowanych po obu stronach barykady, są jeszcze stany pośrednie. I o tym chciałem napisać.
Najpierw – nadmierna ochrona najmu, albo nawet praktyk squaterskich do niczego nie prowadzi (lokatorem jest każdy zajmujący mieszkanie, nawet bez tytułu prawnego). Ba, powoduje patologie – brak umów, wyrzucanie siłą, pogrążenie klasy średniej, która (zamiast państwa i opieki społecznej) musi finansować nieporadnych. Bo, powiedzmy sobie szczerze – państwo nie działa. Wyrok eksmisyjny uzyskamy po kilku latach, a trzeba go jeszcze wykonać. Różne działania „zniechęcające” lokatora, typu odłączenie prądu, wody, są ścigane karnie. Więc o czym tu mówić. Właśnie ta praktyka prowadzi do pustostanów (strach przed wynajęciem), odrzucanie samotnych matek, emerytów i wszelkich osób chronionych. I tu się rozjeżdża lewica z klasą średnią.
Wracamy do punktu drugiego – zapewnienie tanich mieszkań. Na to się zgadzam – musi być opracowany system taniego najmu subsydiowany przez państwo. Zamiast 13-tek, 14-tek dla emerytów. Zamiast różnych Deweloper na swoim. I tu warto sięgać do sprawdzonych wzorców, w tym wiedeńskich. Jak to działa?
Samorząd miejski decyduje o przeznaczeniu gruntów – część z nich idzie pod tzw. budownictwo subsydiowane czyli z nierynkowym czynszem. Dzięki temu koszt działki będzie niższy. Resztę można zabudować i sprzedać normalnie.
Funkcjonuje handel pomiędzy samorządem a deweloperami – grunt za mieszkania. Czyli miasto sprzedaje grunty, a dostaje w zamian (po cenie urzędowej) wybudowane mieszkania. Te zaś wynajmuje. Eliminuje to nieefektywność władzy w budowaniu czegokolwiek (patrz fiasko Mieszkania+), wreszcie pokusę do różnych urzędniczych szwindli (w moim mieście – zamiana działki w centrum i położonej na obrzeżach wg systemu 1m2 za 1 m2).
Do czynszów „najsłabszych grup” po prostu się dopłaca. Inaczej taka pielęgniarka czy nauczyciel nigdy nie będą chcieli pracować w zawodzie, bo zarabiają za mało. Będziemy mieli monokulturę IT i innych dobrze płatnych profesji, a braki tam, gdzie potrzeba trochę misji. Podam przykład. Znany mi urzędnik po 30-tce zarabia pensję bliską minimalnej (2500 zł na rękę). Jeśli nie posiada bogatego współmałżonka, tylko związał się z nauczycielką (podobna płaca), razem dysponują kwotą 5000 zł/miesiąc. W moim mieście, za wynajem dwupokojowej nory (tzn. starego mieszkania o niewielkiej powierzchni np. 35m2), zapłaci ok. 2000 zł, w tym będą już podstawowe opłaty (zostanie: gaz, prąd, internet). Fakt, w takim lokalu moi teściowe wychowali dwójkę dzieci, ale czasy trochę się zmieniły i nie chcemy przecież wracać do PRL-u. Czyli pokrycie kosztów mieszkania (w tym te media) zabierze całą jedną pensję 2500 zł. I to już nie jest normalne. Urzędnik i nauczycielka rzucą zatem pracę – on zajmie się wykańczaniem łazienek, ona spróbuje swoich sił jako makijażystka ślubna i fotografka. `Poziom usług publicznych spadnie. Chyba, że państwo powie inaczej. Mamy mieszkania dla nauczycieli (brzmi znajomo?), bo ich potrzebujemy. Wynajmujemy im mieszkania „po kosztach” za 600 zł. Z opłatami to wyjdzie 1100 zł. W dodatku nie mówimy o dotowaniu patologii, albowiem:
- przestajesz być nauczycielem, urzędnikiem, pielęgniarką itp. – idziesz precz z trzymiesięcznym wypowiedzeniem.
- nie dotujemy „zawodowych bezrobotnych” lecz potrzebne zawody,
- nie ma opcji wykupu, „dziedziczenia” najmu przez dzieci itp. tu wymagane są zmiany,
- są też mieszkania „socjalne” dla osób w trudnej sytuacji, ale to zupełnie inna bajka.
A alternatywa? System niemiecki – fundusze. W praktyce – wywłaszczenie klasy średniej. Dotychczasowa praktyka – deweloperzy, fliperzy i ceny rynkowe. Skutek – rosnące ceny i niedostępność mieszkań dla „przeciętnego młodego”. Dopóki kredyt był tani, jakoś to funkcjonowało – teraz zawali się z hukiem – tzn. pozostanie tylko najem. W jednym z biedniejszych miast wojewódzkich (Opole) trudno znaleźć 2-pokojowe mieszkanie poniżej 300 tys. zł. Rata za taki lokal, wraz z eksploatacją i mediami wyniesie 2800 zł. Wynajem go ok. 2000 zł. Niby tylko 800 zł różnicy, ale młodzi nie mają zdolności kredytowej, więc zostaje płacenie obcym, zamiast własności.
Czy państwo coś z tym zrobi? Jestem pesymistą. Dlatego czeka nas kolejna fala emigracji.
Masz racje. Niestety w naszym kraju od conajmniej powojnia socjalizm trzyma sie dobrze. Mieszkania nie sa towarem-omoze te od deweloperow-ale sluza do wykorzystywania przez zarzad miasta do umieszczania tam nieplacacych lokatorow na koszt wlasciciela,zamiast na koszt miasta.Rozmawialismy o tym juz kiedys w/s przejecia kamienic za PRL wskutek za niskich czynszow za dokwaterowanych przez miasto lokatorow.
Po prostu-w PL prawa wlasnosci nie ma.Jest tylko na papierze.
Oraz licza sie znajomosci, uklady a nie prawo.Co wiemy od dawna,a teraz przekonujemy sie coraz bardziej na wlasnej skorze.Zalozmy,ze znasz szefa miejskiego zarzadu budynkow.Na pewno dalbys rade zalatwic z nim eksmisje lokatora i jakis kąt dla niego.A nie znajac szefa-nie zalatwisz.Wot i wsio tawariszcz w sprawie prawa wlasnosci 😉
I znając tego szefa MZB, załatwisz mieszkanie sobie, córce, synowi, a więc nie musisz kupować na rynku. Czysty PRL. Miałeś znajomą sprzedawczynię w mięsnym, mechanika samochodowego, ciotkę na wsi, wuja w sklepie meblowym i przyjaciela w SAM-ie to byłeś pan. Jak nie, płać łapówki.
A czytałeś o tym, że najwięksi producenci (AZOTY, ANWIL), zamknęli linie do nawozów? Przy okazji brakuje dwutlenku węgla do piwa i mroźni, bo o tym już zapomnieli polityczni prezesi. No to teraz prezes prezesów wezwał ich na dywanik i kazał wznawiać produkcję, bo jak suweren bez piwa i mięsa, więc z powrotem wracają do produkcji.
Tak jest, a co do lapowek-wcale tak duzo od PRL nie zmienilo sie.
Tak, wiem o CO2.Wczoraj juz Anwil wznowil produkcje zeby uspokoic rynek,ale najwiekszy producent Grupa Azoty jeszcze nie.Azotom nie moga tak szybko rozkazac , bo tam nie maja bezposredniej wladzy jak w Anwilu.Ale pewnie im obiecaja doplate do kosztow i beda robic.
Za PRL kiedy firma potrzebowala kasy dyrektor jechal do Warszawy do zjednoczenia 😀 z koniakiem i bylo „wicie,rozumicie towarzyszu”.Dostawal opierdol,ale potem dostawal kase.Teraz bedzie tak samo 🙂 Historia prawdziwa z opowiesci mojego ojca (inzynier gornictwa naftowego dzisiejsze PGNIG w KRK).