Mieszkanie prawem, nie towarem.

Przedstawiciele młodej lewicy lansują tytułowe hasło. Boomerzy i libkowie (w tym prezydent Truskolaski z Białegostoku) starają się je ośmieszyć. I tu pojawia się problem – obie grupy zupełnie odmiennie rozumieją to zawołanie. O co więc chodzi?

Lewica, a zwłaszcza tzw. ruchy lokatorskie widzą dwie strony hasła:

  1. ochrona najmu tj. zakaz eksmisji, zwłaszcza dla osób w trudnej sytuacji,
  2. obowiązek państwa zapewnienia dostępnych cenowo mieszkań (budowa lub wynajem).

Libkowie i boomerzy próbują redukować do absurdu – twierdząc, że ma wrócić komuna (obowiązek podarowania mieszkań przez państwo, najlepiej w doskonałych lokalizacjach, akcja dokwaterowań itp.). Oczywiście takie postawienie sprawy kompletnie nie jest uczciwe, bo lewica mówi o czymś innym (vide: Krytyka polityczna).  Skoro zatem obie skrajności inaczej rozumieją słowa – szans na porozumienie (ani woli) oczywiście nie ma. Ale nie każdy mieści się w jednej z grup ulokowanych po obu stronach barykady, są jeszcze stany pośrednie. I o tym chciałem napisać.

Najpierw – nadmierna ochrona najmu, albo nawet praktyk squaterskich do niczego nie prowadzi (lokatorem jest każdy zajmujący mieszkanie, nawet bez tytułu prawnego). Ba, powoduje patologie – brak umów, wyrzucanie siłą, pogrążenie klasy średniej, która (zamiast państwa i opieki społecznej) musi finansować nieporadnych. Bo, powiedzmy sobie szczerze – państwo nie działa. Wyrok eksmisyjny uzyskamy po kilku latach, a trzeba go jeszcze wykonać. Różne działania „zniechęcające” lokatora, typu odłączenie prądu, wody, są ścigane karnie. Więc o czym tu mówić. Właśnie ta praktyka prowadzi do pustostanów (strach przed wynajęciem), odrzucanie samotnych matek, emerytów i wszelkich osób chronionych.  I tu się rozjeżdża lewica z klasą średnią.

Wracamy do punktu drugiego – zapewnienie tanich mieszkań. Na to się zgadzam – musi być opracowany system taniego najmu subsydiowany przez państwo. Zamiast 13-tek, 14-tek dla emerytów. Zamiast różnych  Deweloper na swoim.  I tu warto sięgać do sprawdzonych wzorców, w tym wiedeńskich.  Jak to działa?

Samorząd miejski decyduje o przeznaczeniu gruntów – część z nich idzie pod tzw. budownictwo subsydiowane czyli z nierynkowym czynszem. Dzięki temu koszt działki będzie niższy. Resztę można zabudować i sprzedać normalnie.

Funkcjonuje handel pomiędzy samorządem a deweloperami – grunt za mieszkania. Czyli miasto sprzedaje grunty, a dostaje w zamian (po cenie urzędowej) wybudowane mieszkania. Te zaś wynajmuje. Eliminuje to nieefektywność władzy w budowaniu czegokolwiek (patrz fiasko Mieszkania+), wreszcie pokusę do różnych urzędniczych szwindli (w moim mieście – zamiana działki w centrum i położonej na obrzeżach wg systemu 1m2 za 1 m2).

Do czynszów „najsłabszych grup” po prostu się dopłaca. Inaczej taka pielęgniarka czy nauczyciel nigdy nie będą chcieli pracować w zawodzie, bo zarabiają za mało. Będziemy mieli monokulturę IT i innych dobrze płatnych profesji, a braki tam, gdzie potrzeba trochę misji.  Podam przykład. Znany mi urzędnik po 30-tce zarabia pensję bliską minimalnej (2500 zł na rękę). Jeśli nie posiada bogatego współmałżonka, tylko związał się z nauczycielką (podobna płaca), razem dysponują kwotą 5000 zł/miesiąc. W moim mieście, za wynajem dwupokojowej nory (tzn.  starego mieszkania o niewielkiej powierzchni np. 35m2), zapłaci ok. 2000 zł, w tym będą już podstawowe opłaty (zostanie: gaz, prąd, internet). Fakt, w takim lokalu moi teściowe wychowali dwójkę dzieci, ale czasy trochę się zmieniły i nie chcemy przecież wracać do PRL-u. Czyli pokrycie kosztów mieszkania (w tym te media) zabierze całą jedną pensję 2500 zł. I to już nie jest normalne. Urzędnik i nauczycielka rzucą zatem pracę – on zajmie się wykańczaniem łazienek, ona spróbuje swoich sił jako makijażystka ślubna i fotografka. `Poziom usług publicznych spadnie. Chyba, że państwo powie inaczej. Mamy mieszkania dla nauczycieli (brzmi znajomo?), bo ich potrzebujemy. Wynajmujemy im mieszkania „po kosztach” za 600 zł. Z opłatami to wyjdzie 1100 zł. W dodatku nie mówimy o dotowaniu patologii, albowiem:

  1. przestajesz być nauczycielem, urzędnikiem, pielęgniarką itp.  – idziesz precz z trzymiesięcznym wypowiedzeniem.
  2.  nie dotujemy „zawodowych bezrobotnych” lecz potrzebne zawody,
  3. nie ma opcji wykupu, „dziedziczenia” najmu przez dzieci itp. tu wymagane są zmiany,
  4. są też mieszkania „socjalne” dla osób w trudnej sytuacji, ale to zupełnie inna bajka.

A alternatywa? System niemiecki – fundusze. W praktyce – wywłaszczenie klasy średniej.  Dotychczasowa praktyka – deweloperzy, fliperzy i ceny rynkowe.  Skutek – rosnące ceny i niedostępność mieszkań dla „przeciętnego młodego”. Dopóki kredyt był tani, jakoś to funkcjonowało – teraz zawali się z hukiem – tzn. pozostanie tylko najem. W jednym z biedniejszych miast wojewódzkich (Opole) trudno znaleźć  2-pokojowe mieszkanie poniżej 300 tys. zł. Rata za taki lokal, wraz z eksploatacją i mediami wyniesie 2800 zł.   Wynajem go ok. 2000 zł. Niby tylko 800 zł różnicy, ale młodzi nie mają zdolności kredytowej, więc zostaje płacenie obcym, zamiast własności.

Czy państwo coś z tym zrobi? Jestem pesymistą. Dlatego czeka nas kolejna fala emigracji.

 

3 komentarze do “Mieszkanie prawem, nie towarem.”

  1. Masz racje. Niestety w naszym kraju od conajmniej powojnia socjalizm trzyma sie dobrze. Mieszkania nie sa towarem-omoze te od deweloperow-ale sluza do wykorzystywania przez zarzad miasta do umieszczania tam nieplacacych lokatorow na koszt wlasciciela,zamiast na koszt miasta.Rozmawialismy o tym juz kiedys w/s przejecia kamienic za PRL wskutek za niskich czynszow za dokwaterowanych przez miasto lokatorow.
    Po prostu-w PL prawa wlasnosci nie ma.Jest tylko na papierze.
    Oraz licza sie znajomosci, uklady a nie prawo.Co wiemy od dawna,a teraz przekonujemy sie coraz bardziej na wlasnej skorze.Zalozmy,ze znasz szefa miejskiego zarzadu budynkow.Na pewno dalbys rade zalatwic z nim eksmisje lokatora i jakis kąt dla niego.A nie znajac szefa-nie zalatwisz.Wot i wsio tawariszcz w sprawie prawa wlasnosci 😉

    1. I znając tego szefa MZB, załatwisz mieszkanie sobie, córce, synowi, a więc nie musisz kupować na rynku. Czysty PRL. Miałeś znajomą sprzedawczynię w mięsnym, mechanika samochodowego, ciotkę na wsi, wuja w sklepie meblowym i przyjaciela w SAM-ie to byłeś pan. Jak nie, płać łapówki.
      A czytałeś o tym, że najwięksi producenci (AZOTY, ANWIL), zamknęli linie do nawozów? Przy okazji brakuje dwutlenku węgla do piwa i mroźni, bo o tym już zapomnieli polityczni prezesi. No to teraz prezes prezesów wezwał ich na dywanik i kazał wznawiać produkcję, bo jak suweren bez piwa i mięsa, więc z powrotem wracają do produkcji.

      1. Tak jest, a co do lapowek-wcale tak duzo od PRL nie zmienilo sie.
        Tak, wiem o CO2.Wczoraj juz Anwil wznowil produkcje zeby uspokoic rynek,ale najwiekszy producent Grupa Azoty jeszcze nie.Azotom nie moga tak szybko rozkazac , bo tam nie maja bezposredniej wladzy jak w Anwilu.Ale pewnie im obiecaja doplate do kosztow i beda robic.
        Za PRL kiedy firma potrzebowala kasy dyrektor jechal do Warszawy do zjednoczenia 😀 z koniakiem i bylo „wicie,rozumicie towarzyszu”.Dostawal opierdol,ale potem dostawal kase.Teraz bedzie tak samo 🙂 Historia prawdziwa z opowiesci mojego ojca (inzynier gornictwa naftowego dzisiejsze PGNIG w KRK).

Skomentuj Jan Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *