Po pewnej przerwie wracam do tematu opłacalności zakupu samochodu elektrycznego. Tym razem postaram się odpowiedzieć na pytanie, komu i kiedy wóz ten przyniesie więcej korzyści niż problemów.
W motoryzacji obowiązuje zasada – dla każdego coś miłego, a więc nie każde auto jest dla wszystkich. Jeden jeździ po mieście (i to niewiele), drugi robi 80 tys. rocznie wokół komina (taksówkarze), trzeci wyrusza w dalekie trasy, czwarty … . Skoro elektryki sprzedają się, to po coś chyba są. No właśnie, po co i dla kogo?
Pierwszą barierę stanowi zasięg. Ktoś, kto regularnie pokonuje dziennie 1000 km po autostradzie elektryka nie kupi, bo musiałby go ładować w trasie, na publicznych, płatnych ładowarkach. Bez sensu. Wprawdzie sytuacja dynamicznie się zmienia i jeśli jeszcze niedawno standardem było 150-200 km zasięgu, a teraz 400 km, ale nadal – podróżnicy odpadają. Niech szukają mocnego diesla lub turbo benzyny.
No właśnie, ładowarki. Samochód elektryczny spala ok. 16-19 KWh prądu na każde 100 km. Pełne baterie to 30-100 KWh. Ładowanie z gniazdka, z prędkością 2 KWh/h oznacza nawet 2 doby. Bez sensu. Potrzebna jest albo specjalna ładowarka domowa albo publiczne „gniazda” pozwalające uzupełnić 80% zasięgu w 0,5-2 godzin. Lubicie takie przerwy? Ja też nie, ale czego nie robi się dla kosztów. Te mogą być niskie.
Jeżeli ładujemy wyłącznie w domu, a mamy instalację fotowoltaiczną dobrze obliczoną, wydajemy na tankowanie, nawet Porsche, okrągłe… 0 zł/rok. Jak to możliwe? Po prostu. Nie dopłacamy za prąd. Co jeśli fotowoltaiki nie mamy?
Wtedy skazani jesteśmy na płacenie. Od 6 zł/100 km (gniazdko w garażu, nocna taryfa) do kompletnie absurdalnych 50 zł/100 km (drogie i szybkie ładowarki publiczne – 2,5 zł/KWh). I znowu policzmy.
Mój mały diesel pali ok. 5 l ropy na 100 km (od 3,5 l do 6 l). Teraz można go dostać tylko jako używkę (małe diesle wycofuje się z rynku). Ale już taka Skoda Kamiq, którą też jeżdżę, pali tylko ok. 1 l więcej (pomijam ostrą zimę i bujanie się na krótkim dystansie). Przy obecnej cenie paliwa 5,5 zł/l otrzymujemy 33 zł/ 100 km. Gdybyśmy wybrali coś większego (8 l/100 km) to już 44 zł. I takie wartości przyjmujemy jako realne do porównania, bo nie mówimy o małym jeździdełku. A i są jeszcze hybrydy. Pali taka 4 l gazu na 100 km, mknąć przez 100 km za 22 zł. Niewątpliwie lepsze 0 zł niż 22 zł. Ale za jaką cenę?
Naciągane porównanie.
No cóż. Mój pracodawca kupił właśnie Kię e-Soul 204KM w wersji z większym akumulatorem. Super zasięg (ok. 420 km realnie w trasie). Cena? 160 tys. zł. Za hybrydę w podobnej klasie (crossover) trzeba wysupłać 96 tys. zł (Niro Hybrid), a zwykłego benzyniaka (Kia Stonic, Skoda Kamiq) ok. 80 tys. zł. Czyli na starcie płacimy więcej. Oczywiście coś za to otrzymujemy. Najpierw rewelacyjne osiągi (200 koni to nie 100), następnie ciszę w środku, a wreszcie niskie koszty eksploatacji. No to teraz policzmy, biorąc pewne założenia. Kierowca jeździ głównie po mieście i w jego okolicach (do 200 km od domu), robi rocznie 25 tys. km (całkiem sporo). Ma instalację fotowoltaiczną. A zatem do rachunków!
Hybryda: 25 tys. km x 22 zł/100 km = 5500 zł/rok.
Benzyna zwykła: 25 tys. km x 33 zł/100 km = 8300 zł/rok.
Elektryk ładowany w domu z fotowoltaiki – 0 zł.
Elektryk ładowany w domu z gniazdka (taryfa weekendowa) – 25 tys. km x 6 zł/km = 1500 zł.
Elektryk ładowany na stacji publicznej (taniej) – 25 tys. km x 25 zł = 6500 zł.
Hybryda daje duże oszczędności w stosunku do zwykłej benzyny – 3000 zł/rok zwróci się po 5 latach (różnica w cenie 16 tys.).
Elektryk pozwala zaoszczędzić rocznie 8300 zł (w stosunku do benzyny), ale tylko w przypadku ładowania go prądem z własnej fotowoltaiki. Ponieważ różnica w cenie wyniosła 85 tys. zł, czas zwrotu to 10 lat (przebieg 250 tys. km). Długo. Gdybyśmy ładowali z gniazdka to różnica w cenie będzie się zwracać 12 lat.
W przypadku pary: elektryk/hybryda jest jeszcze gorzej 5500 zł/rok, a do odrobienia 64 tys. zł. Czas? 12 lat (300 tys. km).
Czy takie porównanie jest uczciwe? No, nie do końca. Bo porównujemy 100 konną benzynę z 200 konną. A gdybyśmy zrobili porównanie w 100% uczciwe? Spróbujmy. Najpierw obniżamy standardy. Zasięg spada do 250-270 km, a silnik słabnie.
Słabe silniki.
Wszystkie ok. 110-130 KM. Hybryda to nadal Niro, benzyna – Kamiq, a elektryk e-Soul, ale z mniejszym akumulatorem i mocą. Koszty jazdy pozostają bez zmian, tylko elektryk tanieje do 120 tys. zł.
Hybryda: 25 tys. km x 22 zł/100 km = 5500 zł/rok. Cena 96 tys. zł.
Benzyna zwykła: 25 tys. km x 33 zł/100 km = 8300 zł/rok. Cena 80 tys. zł.
Elektryk ładowany w domu z fotowoltaiki – 0 zł. Cena 120 tys. zł.
Elektryk ładowany w domu z gniazdka – 1500 zł. Cena 120 tys. zł.
Elektryk w stosunku do benzyny zaoszczędzi 8300 zł/rok (FV). Zwróci się po 5 latach, bo ma do odrobienia 40 tys. zł. Ładowanie z gniazdka trochę mu zaszkodzi (oszczędność 7000 zł/rok), ale różnicę w cenie zakupu nadgoni w 7 lat. Korzystanie z publicznych, nawet tanich ładowarek nie ma sensu, bo wyjdzie drożej niż hybryda.
Z hybrydą będzie podobnie. Różnica to 5500 zł przy 24 tys. w cenie. Czyli 5 lat. W przypadku własnego gniazdka – różnica spada do 4000 zł i 6 lat.
Tu już wchodzimy w rozsądną inwestycję.
Mocne silniki.
180-200 KM w małym crossoverze i przyspieszenie ok. 8 s do setki? Trudno znaleźć. Porzucamy Kię i bierzemy Toyotę C-HR. Cena 125 tys. A zwykła benzyna? Hyundai Kona za 105 tys. zł. Przy okazji zmienia się też spalanie.
Hybrydowa Toyota C-HR 184 KM – 25 tys. km x 5 l x 5,5 zł/l = 6900 zł.
Benzynowy Hyundai Kona 177 KM – 25 tys. km x 9 l x 5,5 = 12.400 zł.
Elektryczna Kia e-Niro 204 KM – 0 zł (1500 zł z gniazdka).
W tym przypadku różnica w cenie także szybko się zwraca.
Elektryk w stosunku do benzyny oszczędza 12.400 zł (10.900 zł ładowany z gniazdka). Ma do odrobienia 55 tys. Da radę w 5 lat (6 lat z gniazdka)
Elektryk w stosunku do hybrydy to zysk 6900 zł/ rok (5400 zł z gniazdka), co przy różnicy w cenie 35 tys./rok, pozwala myśleć o zwrocie w horyzoncie 6 letnim (7 lat z gniazdka).
Pojawia się zasadnicze pytanie – dlaczego skupiłem się na paliwie? Koszty przeglądów i napraw powinny wypaść na korzyść Kii e-Soul (jeden bieg, brak alternatora, turbiny, koła dwumasowego, wtryskiwaczy, czyli części, które lubią się psuć), ale bateria to domena elektryka. Przy 5-10 letniej eksploatacji winno wyjść na 0. Podobnie ubezpieczenie. A utrata wartości? Tu nikt nie da nam wiarygodnych danych. Może być mocno na korzyść tradycyjnych rozwiązań (np. jeśli wejdzie rewolucyjna technologia aut elektrycznych), lub na ich znaczną niekorzyść (kalkulacje taka jak powyższa, pokazująca korzyści z elektryka).
Wnioski.
Jeśli porównanie zrobimy uczciwie (staną do niego pojazdy o porównywalnych osiągach), założymy jazdę w pewnym promieniu od domu, lub mamy tyle nieruchomości w całej Polsce, co prezes Obajtek (darmowe ładowanie), to samochód elektryczny ma szanse zwrócić się w około 5-7 lat. To dobry wynik. Gdy zaczniemy manipulować przebiegiem (np. skracając go do 10 tys. km/rok), albo potrzebujemy auta na dalekie trasy (powyżej zasięgi elektryka), pozostańmy przy hybrydzie. Ona niewątpliwie wychodzi znacznie lepiej niż benzyna, przy znacznie mniejszej utracie wartości niż tradycyjna benzyna z turbo.
Cześć, w przypadku ładowania z własnej instalacji fotowoltaicznej nie uwzględniłeś kosztów jej powiększenia.
Nie uwzględniłem. Moje założenie było bowiem takie, że instalacja ma jeszcze pewien zapas, a nie trzeba ją tworzyć/powiększać.
Robienie fv nawet o mocy 3-4 paneli, żeby przejechać 80 km dziennie kompletnie się nie opłaca. To dodatkowa inwestycja kilkunastu tysięcy. Czyli dodatkowe 3 lata do zwrotu. I nagle zbliżamy się do okresu 10 lat amortyzacji.