Od kilku lat relacjonuję na bieżąco ceny chleba. Ostatnie wpisy z września 2019 i stycznia 2020 r. mówiły o podwyżkach, najpierw na 2.10 zł/bochenek, a następnie 2.40 zł. Właśnie zauważyłem kolejną zmianę. Teraz trzeba przygotować 2.80 zł.
Oczywiście w bajki o oficjalnej inflacji 5,3% nikt nie wierzy (poza 30% rodaków, ufających też TVP), ale rzeczywiste skutki warto sobie uświadomić. Chleb to podstawowy produkt spożywczy, na wsi (elektorat PiS) je się go szczególnie dużo, powtarzając „chleba naszego powszedniego, daj nam dzisiaj”. Młode pokolenie, które do kościoła nie chodzi wybierze raczej tortille czy pizzę (też podrożały). Policzmy zatem „chlebową inflację” – 70 groszy w ciągu 2 lat to 33%. Wychodzi średnio kilkanaście procent rocznie.
Czy to wszystko? Nie. W ostatnim okresie zapowiedziano podwyżki:
- gazu (3 podwyżka w ciągu roku) – łącznie ok. 20%,
- prądu – plany ok. 10-15%,
- wody – w moim mieście +10%,
- śmieci – w niektórych gminach + 100%, u mnie „tylko” +33%,
- centralnego ogrzewania z sieci (w liście do mieszkańców prezes spółdzielni, w której mieszkanie ma mój ojciec, napisał o 4 podwyżce w ciągu roku) – 20%.
A pensje? Oficjalnie, w przedsiębiorstwach rosną o 10%. Płaca minimalna „skoczy” o 7,5%.
Każdy z tych czynników powoduje dalsze podwyżki, mamy więc do czynienia ze spiralą cen. Dokąd nas zaprowadzi, zobaczymy.
Muszę powiedzieć, że pytanie premiera o cenę chleba jest trikiem sprytnym, ale mocno demagogicznym 🙂 codziennie robię zakupy spożywcze (czy Morawiecki też? nie wiem…), zdarza mi się również kupować chleb (w przeciwieństwie do jednego polityka [a raczej polityczki], która powiedziała, że jej wyborcy nie kupują chleba, tylko bułki). Ale jeśli ktoś by się mnie spytał , ile kosztuje, to miałbym problem z odpowiedzią. W piekarni, w której często kupuję, jest kilkanaście gatunków chleba – są takie bardzo tanie (dokształciłem się, że najtańszy kosztuje 3,20), ale można tez spotkać i bochenki po 10,00 zł za kilogram – wszystko zależy od składu. Nie kupuję chleba codziennie, bo zwykle starcza mi na dłużej niż dzień 🙂
Ale galopujących cen nikt nie kwestionuje. Najprostszym przykładem jest paliwo: kilkanaście miesięcy temu cały bak kosztował mnie 180 zł, teraz ok. 240 zł.
No, ja nie mam problemu. Kupuję chleb kilka razy w tygodniu. Tak się składa, że potem kolejny polityk poległ pytany o cenę masła.
I obie odpowiedzi świadczą o głupocie i maksymalnym oderwaniu od realiów.
Jak sam napisałeś – za chleb każda kwota do 10 zł byłaby prawidłowa. Powiedziałby 2 zł – ok. Kupił najtańszy w Biedronce, rzuciłby 10 zł, ludzie powiedzieliby drogo, a on wytłumaczyłby, że dla dzieci kupuje taki najlepszy i od razu kilogram – bo lubią. Tylko, że premier nie wiedział nawet tyle, a pewnie bał się sypnąć sumą z kapelusza (np. 50 -100 zł). Wyszedł na oderwanego bankowca.
Za masło jeszcze łatwiej. Są różne masła i różne kostki – od 20 g do 1 kg.