Marzenia są ważne w naszym życiu. Napędzają nas do działania. Ich analiza pokazuje, co się liczy – nie dla świata, ale dla nas. Warto je mieć, warto spełniać. Tylko jak? Pokazuje to ten wpis.
Dawno temu miałem marzenie – własny fortepian. Pomysł wydawał się zupełnie absurdalny z kilku powodów: wielkość wydatku (kilkadziesiąt tysięcy złotych), brak miejsca do postawienia instrumentu (nie da się go schować jak gitary, zajmuje powierzchnię ok. 5 m2), potem wreszcie adres na IV piętrze (kto go wniesie i wyniesie). I wtedy zadziałał mechanizm spełniania marzeń.
Metoda I. Zejdź na ziemię. Zmniejsz marzenie. Przekonaj się, że to nie chwilowa zachcianka. Najpierw poszedłem drogą zmniejszania marzenia, jednocześnie przygotowując się do realizacji. Zamiast fortepianu za 30 tys. kupiłem używany keyboard za 200 zł. Na taki było mnie stać. Dało się na nim grać, ćwiczyć. Potem (dla dzieci 😉 ) pojawiło się elektryczne pianino – coś pośredniego – tańsze i mniejsze, łatwo je przenieść. Przeżyło ze mną 10 lat. Przyszedł czas i na fortepian.
Metoda II. Zamień marzenia na cele i… spełniaj je. To najefektywniejsza metoda spełnienia marzeń. Marzenie to coś ulotnego, nie do końca sprecyzowanego. Mieć fortepian. Ale jaki? Nowy (kosztuje tyle co mieszkanie)? Używany? Mały (1,6m długości) czy dwa razy większy koncertowy? Jakiego producenta? Gdzie go postawić? Jak przekonać żonę? Kiedy kupić? I wreszcie, skąd wziąć pieniądze (i ile)? Odpowiedź na te wszystkie pytania przekuła marzenie w cel (polecam poczytać o metodzie SMART): „Za 5-6 lat kupić niewielki, używany fortepian dobrej marki (Steinway, Steinweg, Bechstein), przedwojenny lecz już z mechanizmem Rennera, za maksimum 30 tys. zł”. Pozostała jeszcze tylko kwestia – skąd wziąć 30 tys. zł. Postanowiłem odkładać nagrody od dwóch pracodawców (5-6 tys. rocznie). I robiłem to przez 2 lata, jednocześnie przeglądając ogłoszenia. Kiedy miałem już 12 tys. znalazłem informację o sprzedaży takiego Bechsteina za podobną sumę. Wadą była zniszczona cześć meblowa, zaletą stan mechanizmu (który jest dużo droższy w naprawie). Zorganizowałem eksperta (mojego kuzyna), dogadałem się ze sprzedającym i… po dwóch latach zbierania, spełniłem marzenie. Zajęło mi to znacznie mniej czasu niż planowałem, kosztowało też mniej niż połowę kwoty, którą zamierzałem przeznaczyć. Od kilku lat cieszę się grą.
Po fortepianie przyszła kolej na samochód dla żony (marzyła o Fiacie 500), teraz ogarniam dużo bardziej złożony projekt, o którym pewnie napiszę.