Dzisiaj zacznę kolejną serię wpisów – „Emerytura przed 50-tką”. Postaram się uświadomić Wam, jak może wyglądać Wasze i moje życie, o ile trochę „spuścimy z tonu”.
Z pozoru wszystko idzie ku gorszemu: wyższe podatki, malejące szanse na podwyżki, bo pandemia, rosnąca inflacja i ceny nieruchomości. Kiedy spojrzymy na historię świata, wraca właściwa perspektywa. Wojny, klęski żywiołowe, zarazy, wielkie kryzysy, bezrobocie na poziomie 40%. I wtedy pojawia się ktoś taki jak Dobry Wojak Szwejk i mówi swoje „Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było”. No właśnie, bo obiektywnie mamy do czynienia z wyjątkowym okresem dobrobytu, jakiego nie było nigdy w historii, przy jednoczesnym podniesieniu kosztów zbytkownych i niekoniecznych, krótko mówiąc, niespotykaną konsumpcją. To wszystko wspomaga znaczny socjal. No, właśnie a gdyby rozważyć ideę „emerytury przed 50-tką”. Opierałaby się ona na głównych założeniach.
Założenie nr 1. W wieku 50 lat przestajemy pracować zawodowo. Nie oznacza to całkowitego braku aktywności, lecz jedynie pensji. Żadnej pracy, nawet na czarno. Możemy wychowywać wnuki, hodować kury, gołębie, byle nie prowadzić tego w celu osiągania dochodów. Oczywiście, jeśli to możliwe oddajemy się hobbies i spełniamy marzenia.
Założenie nr 2. Ma nam wystarczyć na wszystko, a to oznacza umiejętne korzystanie z programów socjalnych lub posiadanie oszczędności/inwestycji. Ile? O tym jeszcze napiszę. Niemniej jednak budżet ma się spinać.
Założenie nr 3. Rezygnując z pracy – obniżamy koszty. Zobaczymy do jakiego poziomu to możliwe, co da się zrobić.
Założenie nr 4. Wszystko musimy precyzyjnie policzyć i zostawić jeszcze zapas – margines błędu (dość szeroki). Powrót na rynek pracy po 5-10 latach mógłby się okazać gigantyczną traumą, jeśli nie niemożliwością.
Szczegóły w kolejnych wpisach.
oooo to to 🙂 Od dłuższego czasu takie rozważania są moim paliwem. Nawet nie same rozważania a konsekwentne realizowanie planu. Kilka lat temu udało mi się osiągnąć techniczne FIRE czyli stan, w którym przychody spoza pracy pokrywają wszystkie koszty. Co ważne większość tych przychodów jest pasywnych lub prawie pasywnych a koszty są liczone na obecnym poziomie a nie na jakimś poziomie minimum socjalnego.
Twoje założenia są dla mnie ok ale ja trochę inaczej stawiam akcenty chyba. Dla mnie np. czas na hobby to nie sposób na zajęcie czasu lecz jeden z celów 🙂 Dlatego potrzebuję FIRE aby móc kultywować hobby, uczyć się języka obcego, podróżować.
Trochę inaczej chyba też patrzę na pracę na tej wcześniejszej emeryturze. Ja chcę pracować. Ale inaczej. Bardziej elastycznie. Bardziej projektowo. Z możliwością wyboru intensywności i czasu pracy. Będę miał ochotę na grzyby to pojadę w czwartek i zostanę do wtorku a w środę popracuję. Coś na tej zasadzie 🙂
Gratuluję stanu FIRE. Ja, żeby go osiągnąć musiałbym co nieco poprzestawiać.
Nie wiem czy się zrozumieliśmy z tym hobby, pewnie trochę niejasno napisałem. Podzielam pogląd, że czas potrzebny jest na hobby, a nie hobby ma zabijać czas.
I właśnie o elastyczność i święty spokój chodzi. Nie drżę za każdym ruchem w pracy, jakiejś dyskusji o reorganizacji, mogę powiedzieć co myślę. Przełożeni w zasadzie nie lubią jednak takiej sytuacji. Niezależny pracownik to problem, lepszy taki uwiązany i uwikłany kredytem. Kiedyś przeprowadzano jakieś ankiety – najchętniej wybierano mężczyzn, żonatych i z kredytem. Najmniej chętnie kobiety-singielki do 30-tki. Kawalerowie też nie cieszyli się powodzeniem.
Założenia we wpisie opierały się na trochę innej myśli – nie pracujemy, bo dochód z pracy ma nie zaburzać obrazu finansów. Nie ma takiego stanu pół-FIRE. Chodzi o możliwość całkowitej emerytury. To pewien koncept.
Ja sam oczywiście z pracy nie zrezygnuję. Mam nieco inny plan – w tym roku ograniczyć dg, w następnych dwóch korzystać z wszystkich dobrodziejstw długiego urlopu, a za 3-4 lata zostać z jednym etatem, żyjąc z inwestycji. Ten jeden etat to de facto 12 godzin pracy tygodniowo.