Żyje na świecie tyle lat, że pamiętam jeszcze czasy kiedy inflacja miesięczna wynosiła 40%, a roczna 250%. Gdy zaczynałem pierwszą pracę nadal oscylowała na poziomie 10% rocznie. Teraz po różnych przedwyborczych pomysłach wróciło pytanie -czy inflacja zaczęła być problemem?
Najpierw trochę teorii. Inflacja sama w sobie nie jest problemem, dopóki utrzymuje się w rozsądnych granicach. Ma wręcz działanie stymulujące gospodarkę. Kapitał nie leży martwy w skarpecie lecz musi krążyć w obiegu, bo w przeciwnym wypadku mocno traci na wartości. Przedsiębiorcy inwestują dzisiaj, a jutro nominalnie odbierają więcej. To ma sens.
Problem pojawia się wtedy, gdy inflacja zaczyna być zbyt wysoka. Czyli? W mojej ocenie powyżej 10% rocznie. Wtedy wszystko drożeje. Ludzie kupują aktywa trwałe, a nie pożyczają bankom czy sobie nawzajem (albo na wysoki procent). Upada kredyt kupiecki (długie terminy płatności), każdy stara się wydać pieniądze dziś, bo jutro będzie drożej. Czy już jesteśmy w takim stanie?
Na razie nie, ale zbliżamy się do niego szybkim krokiem. Drastyczne podniesienie płacy minimalnej wywoła ogólną presję płacową tj. nacisk na pracodawców aby płacili więcej wszystkim (bo nagle w szkole nauczyciel zacznie zarabiać tyle co woźna), podnosili płacę także zarabiającym więcej. Więcej pieniędzy, nie mających pokrycia w towarze zaleje rynek. Przedsiębiorcy, żeby pokryć koszty, podniosą ceny, lub wycofają produkty niskomarżowe. To już się dzieje. W następnym wpisie podam kolejne przykłady.
Istnieje inflacja będąca skutkiem różnego rodzaju cykli koniunkturalnych lub jednorazowych zdarzeń – droga ropa, susza, dostosowanie się rynku itd. Taka inflacja nawet przejściowo wyższa nie jest bardzo groźna. Stopy procentowe wzrosną, banki na lokatach dadzą nominalnie więcej zarobić itd. Nawet jeżeli oznacza to realną stratę powiedzmy 1% czy 2% nie ma presji na pozbywanie się gotówki i kupowania czegokolwiek. Gorzej jak sytuacja jest celowo podkręcana. RPP zamiast zmniejszać presję inflacyjną, myśli o obniżce stóp. Rząd robi co może żeby poprzez wzrost cen obiecane rozdawnictwo dało się zrealizować jak najniższym realnym kosztem. Inflacja to najbardziej perfidny podatek. I najczęściej to właśnie biedni dostają po tyłku nie wiedząc jak przed tą inflacją się obronić. Jedynym znanym im działaniem jest zakup szybko tracących na wartości dóbr konsumpcyjnych.
Wiesz, ja mam jeszcze inną koncepcję. Nasz obecny rząd ciągle mówi o repolonizacji banków. Sztucznie utrzymując zbyt niskie stopy po pierwsze wywłaszcza banki z kapitału, nie wprowadzając żadnych podatków bankowych, których po prostu nie umiał zrobić. A jednocześnie składnia właścicieli tych banków do ich pozbycia się na rzecz… rządu, po cenach adekwatnych do obecnej koniunktury. Tym samym piecze nawet trzy pieczenie na jednym ogniu, bo Polacy zarabiają nominalnie więcej, a raty im nie skaczą, czyli wyborcy są zadowoleni. Oczywiście gdy ruszy hiperinflacja to robi się problem, bo gdzieś jest granica niepodwyższania stóp. I nagle odsetki hipotek wzrosną z 4 % do najpierw 8-10%, a w skrajnym przypadku do 30-50% i nikt nie chce ani pożyczać ani oddawać (obrona tzw. klauzulą rebus sic stantibus).
Nie wprowadzając podatków bankowych ? Wprowadził
https://www.parkiet.com/Parkiet-PLUS/302169993-Trzy-lata-podatku-bankowego.html
Sporo pieniędzy banki (a tak na prawdę w dużej części klienci) zapłacili w ramach tego podatku.
Dzięki za czujność. Byłem przekonany, że skończyło się jak z podatkiem od sklepów wielkopowierzchniowych, czyli na gadaniu. A faktycznie podatek od aktywów wszedł.