Teoretycznie szkoła sportowa (a precyzyjnie szkoła mistrzostwa sportowego) to oszczędność. Płaci się wyłącznie niewielkie czesne. W praktyce jest (jak zwykle zresztą) zupełnie inaczej. A oto koszty:
– czesne – 200 zł,
– kieszonkowe – 500 zł (w teorii wyżywienie jest za darmo – w praktyce dzieci chcą dojadać, wyjść do miasta na posiłek, zupa im nie smakuje, muszą wyjść na randkę),
-ubranie 150 zł. Stroje są za darmo, ale zgodnie z normą – 1 buty na rok, co przy treningach 2 razy dziennie, wyjazdach reprezentacji, turniejach, oznacza konieczność dokupienia butów do biegania (200-300 zł), do gry (300-400 zł), strojów kompresyjnych (300 zł) oraz oczywiście dżinsów, bielizny, t-shirtów itp.
– dojazdy na zgrupowania 1000 zł. Najpoważniejszy wydatek poza kieszonkowym. Syn ma raz w miesiącu zgrupowanie reprezentacji Polski. Trzeba na nie dowieźć, a potem odebrać. Teoretycznie za zwrotem kosztów, ale ten dotyczy tylko komunikacji pks/pkp/bus, a nie auta. Tymczasem zgrupowania organizowane są w miejscowościach z bazami sportowymi, a więc mniejszych i z gorszym dojazdem (Cetniewo, Spała, Szczyrk, Zakopane, Pruszów, Giżycko itp.). W tej sytuacji rodzice wiozą za własne pieniądze. W moim przypadku – muszę najpierw pokonać 300 km po dziecko, potem drugie tyle na zgrupowanie, a na końcu wrócić do domu – łącznie 1000 km, które za tydzień powtarzamy w odwrotnej kolejności. Dziecko chce też wrócić do domu. Znowu jedziemy, lub dajemy na bilet. W pierwszym miesiącu pokonałem 3000 km, w październiku było podobnie (2500 km). Koszt samej benzyny to 900 zł, a dochodzi jeszcze 100 zł na bilety autobusowe.
-ubezpieczenie sportowca od następstw nieszczęśliwych wypadków (kontuzji) – 80 zł,
– pozostają też zwykłe koszty: 30 zł (komórka), 30 zł (składka w klubie) itp.
Razem miesięcznie, pomimo ponoszenia części kosztów życia, wydatki wzrosły do 1990 zł/ miesiąc.