W Newsweeku z 7 października 2024 r. ukazał się wywiad Konrada Sadurskiego z Pawłem Wojciechowskim, w przeszłości przez kilka lat prezesem jednego z OFE, a potem głównym ekonomistą ZUS. Indagowany stawia szereg tez, z których większością, w przeciwieństwie do opowieści prezesa ZUS Derdziuka i prof. Góry (współtwórcy reformy OFE) mogę się zgodzić.
Teza 1. Zacznijmy od tego, że system nie jest sprawiedliwy, bo istnieje 30 grup zawodowych, objętych różnymi preferencjami a stale powstają nowe. I należy ten fakt ujawniać, mówiąc głośno, a nie zamiatać pod dywan.
Święta racja, podobnie pisałem na blogu. Żeby wymienić tylko te z największą preferencją, tj. takie, które wcale (lub prawie wcale) nie płacą składek, a dostają emerytury: matki 4+, duchowni, prokuratorzy, sędziowie, mundurówka, rolnicy. Ci ostatni wpłacają w składkach tylko 5% tego co otrzymują na emeryturze, pozostali 0%. I trzeba z tym skończyć. Składka powinna zależeć od dochodów. Opowieści, że system stać na 40-letnich prokuratorów na kilkunastotysięcznej emeryturze, i nazywanie go, dla zamydlenia oczu, „stanem spoczynku”, należy odłożyć na półkę z bajkami. Podobnie z policjantami, zwłaszcza tymi zza biurka. Narracja, że dwóch największych kościołów tj. katolickiego i prawosławnego nie stać na opłacanie składek za swoich kapłanów, pomimo, że prowadzą działalność gospodarczą a nie płacą podatków (czyli stanowią nieuczciwą konkurencję dla innych firm), łatwo obalić, pokazując brzuchy biskupów oraz szeregowych księży/popów. Pewien problem mogliby mieć wyłącznie protestanci, ale niech na pastorów składają się wierni z podatku kościelnego. Absurd rolniczy opisywałem wielokrotnie, w tym podając średnie dochody wg GUS (ok. 60 tys. zł netto z przeciętnego gospodarstwa). I tu wyjścia są dwa: podwyższyć składki albo obniżyć świadczenia.
Druga preferencja to niższy wiek emerytalny. W wielu wypadkach szkodliwy dla całości systemu. Wcześni emeryci (np. czterdziestolatkowie) i tak pracują, pobierając jednocześnie świadczenia. Jedyna grupa, której umożliwiłbym wcześniejsze zakończenie pracy z pobieraniem świadczenia to „liniowa mundurówka”, a więc ludzie, którzy faktycznie uczestniczyli przynajmniej pół roku w wojnie (misjach), przez 20 lat walczyli z pożarami, czy bandytami (więc już nie policjant drogówki, albo logistyk). No i nie świadczenie od ostatniej pensji, tylko składek (tu da się zrobić łatwo – ubruttawiając pobory, jak u wszystkich w 1999 r.).
Bez tego ujednolicenia systemu, namawianie pozostałych do dłuższej pracy, okazuje się zwykłym rabunkiem.
Teza 2. Minimalna emerytura jest niesprawiedliwa.
Pełna zgoda. Dlaczego jeden pracuje 15-20 lat (uczciwie: jedna, i wliczyłem studia), resztę sobie bimba, a drugi 45 lat (niech będzie – czasem ze studiami) i obie osoby dostaną takie samo świadczenie? Bo pierwszej grupie dopłaci państwo? Czyli my wszyscy. Koniec z minimalną, koniec ze świadczeniami specjalnymi (poza medalistami olimpijskimi). Każdy dostaje tyle, ile odłożył.
Teza 3. Wszelkie trzynastki i czternastki – do kosza.
Szczerze mówiąc dowiedziałem się z wywiadu, że dostają je też cudzoziemcy, i ludzie z emeryturą 2 grosze, o ile odprowadzili jedną składkę. Tak, a to wszystko zaburza sprawiedliwość i klarowność systemu.
Teza 4. Podniesienie wieku emerytalnego przed zlikwidowaniem „świętych krów” tylko pogłębi niesprawiedliwość.
No cóż, nic dodać nic ująć. Co tu komentować, gdy są to mądre słowa.
Teza 5. Państwowa emerytura pod palmami to ściema.
Kolejne zdanie, pod którym podpisuję się obydwoma rękami. Z dwóch powodów – niemożliwości matematycznej (no chyba, że mówimy o palmach w Etiopii, Wenezueli itp., albo najlepiej i długo zarabiających), oraz o czym w wywiadzie nie wspomniano – stanu zdrowia. Wielu emerytów ma nadciśnienie i takie egipskie upały, brutalnie mówiąc, skróciłyby im czas na emeryturze.
Teza 6. Polska emerytura nie jest zła.
Średnio to ok. 3500 zł, minimalnie coś koło 1600 zł. I jeśli popatrzymy na przeciętne wynagrodzenie – słabo. Jeśli na składki na nią – i tak ogromnie dużo. Na drugim biegunie są lepiej zarabiający. Podam swój przykład. Nie mam kapitału początkowego, a składki od 10 lat odcinają mi na 250% – 48k rocznie. No i dostanę 11 tys. zł emerytury. A kobieta po 15 latach składek (bo 5 ma studia) na pół etatu z pensji minimalnej wynoszących 5 tys. rocznie zł dostanie 1700 zł. Przez całe swoje życie (zakładam, że wynagrodzenia realnie się nie zmieniają), ja odkładam 26 razy więcej rocznie (bo miałem i gorsze lata), a moja emerytura jest wyższa tylko 7-krotnie.
Stąd średnia wypada przyzwoicie (da się za nią żyć – odpowiada minimalnemu wynagrodzeniu netto). A najniższa nie jest zła, jeśli weźmiemy pod uwagę składki.
Nieźle, 6 tez, które podzielam. Są też trzy, z którymi się nie zgadzam.
Teza 7. ZUS nie jest bankrutem i zarządza składkami lepiej niż nauczyciel przedsiębiorczości.
Teza fałszywa na dwóch poziomach. Pierwszy – czysto logiczny. ZUS niczym nie zarządza, w znaczeniu lokowania oszczędności. On tylko wypłaca z bieżących składek emerytury obecnym beneficjentom, dostając dotacje z podatków. Gdyby cofnąć dotacje, już jest bankrutem.
Drugi już matematyczny. Zakładam, mądry nauczyciel. Może nie Warren Buffet, ale niech zarabia te rozsądne 8%. rocznie (podwojenie kapitału po 12 latach). . Porównajmy z ZUS-em, zamykając oczy na fakt, że to nie on zarządza, tylko politycy dekretują waloryzację. Średnia waloryzacja 7,47%. Czyli gorzej nie tylko niż ja (szacuję 12-13%), ale i przeciętny nauczyciel przedsiębiorczości (8%). Ba, po prostu kupując nieruchomości (mieszkalne, rolne – bez znaczenia), wyszłoby się znacznie lepiej niż ZUS.
Teza 8. Przedsiębiorcy są uprzywilejowani.
Nieprawda. Teza opiera się na fałszywym założeniu, że każdy przedsiębiorca płaci mało w stosunku do dochodu (a na pewno znacznie mniej niż pracujący). A sytuacja samych przedsiębiorców jest podobna do całości społeczeństwa – są przywileje i ciężary.
Udziałowcy/akcjonariusze spółek kapitałowych mogą płacić równe zero. Przy czym ich dochód, w przeciwieństwie do etatowców nie pochodzi z pracy lecz kapitału. Dość istotne zastrzeżenie.
JDG i udziałowcy spółek osobowych – płacą ryczałtem. Raz mniej, raz więcej w stosunku do dochodu. A ten dochód statystycznie wcale nie jest rewelacyjny – wynosi sporo mniej niż średnia krajowa (dokładnie za 2021 r. ok. 80% średniej) i zawyżają go najwięksi. W tej sytuacji wielu płaci składki znacznie większe procentowo, ponieważ dochodu ma mniej niż podstawa. Po drugie – obraz zaciemniają dodatkowe działalności gospodarcze poza etatem. Tam składek społecznych nie ma wcale – ale znowu – nic nowego, gdyby dostali zlecenie, zamiast zakładać firmę – będzie podobnie. No i znowu każdy z jdg coś w firmę zainwestował, więc częściowo zysk odpowiada procentowi od kapitału, a ten nie podlega oskładkowaniu. No i na koniec – niektóre jdg płacą podatek od przychodów (ryczałt) lub z karty podatkowej. Wtedy dochodu nie da się obliczyć. A jak kończą się wskaźniki – pokazuje składka zdrowotna dla ryczałtowców.
Teza 9.Żeby więcej dostawać, trzeba dłużej pracować.
Obaliłem ją w jednym z poprzednich wpisów, ale z założeniem „oszukania systemu”. Załóżmy nawet, że zlikwidowano te „święte krowy” i już hackowanie okazało się niemożliwym. Co zrobić, żeby dostać więcej?
Po pierwsze – żyć dłużej. Pod koniec września zmarł mój sąsiad – 70 lat. Trzy dni wcześnie moja żona rozmawiała z nim na ulicy. Atak serca. I taki Andrzej znacznie więcej odebrałby, pracując do 65 r. ż niż de facto do śmierci. A jak wykazywałem na niewielkiej wprawdzie próbie mojego, dość stresującego zawodu, niektórzy koledzy nie dożyli pierwszego przelewu, a większość brała go 2-4 lata, pracując prawie do 70-tki (albo i rok dłużej). Kolejny przykład. Zmarł w moim mieście profesor. Były radny, nawet chyba wiceprezydent i rektor. Wiek – 76 lat. Pracował jak to samodzielny pracownik naukowy do śmierci. Ile wpłacił, a ile odebrał? Więc skoro intensywna praca wpływa statystycznie na długość życia (obniżając ją), trzeba korzystać, a nie pompować składki.
Po drugie – odkładać dodatkowo. Takie IKE, IKZE, PPK czyli ekstra niewielkie składki (największą płacę do IKZE – 800 zł miesięcznie czyli 1/5 tego co do ZUS), dadzą nam znacznie lepsze wskaźniki. Zwłaszcza jeśli zignorujemy „po pierwsze”. Bo ZUS nie jest dziedziczony. PPK nawet nie poczujecie (wiem, bo płacę) i nie ma tam progu odcięcia.
Po trzecie – wrócić do korzeni. Emerytura przed wojną (pomijam pewne grupy uprzywilejowane) zależała od własnych dzieci. Ich wykształcenie i wychowanie dawało gwarancję, że pomogą na stare lat, zamiast wyrzucić za próg. Teraz jest podobnie. Wielopokoleniowa rodzina będzie żyła taniej. Dla obu stron. Babcia, która ugotuje, obniży koszty jedzenia na mieście. Czynsz dziadków i rodziców/dzieci za jeden lokal o 4 pokojach ok. 80 m2 będzie niższy niż za dwa o łącznej powierzchni 105 m2. Prosta matematyka.
Po czwarte – starać się zarabiać więcej, zwłaszcza na początku (np. dorabiając). W systemie waloryzacyjnym, to się opłaci, bo większa kwota będzie podlegać oprocentowaniu wg procentu składanego.
Po piąte – rozsądnie wybierać moment przejścia na emeryturę. Tu nie ma różnicy system waloryzacyjno-składkowy czy własne inwestowanie. Ważne są wskaźniki przed samą emeryturą. Na historię nie mamy już wpływu. Wyobraźmy sobie, że teraz mam 1 mln teoretycznych składek (trochę to upraszczam, bo wzór na emeryturę jest skomplikowany) i 65 lat i stoję przed wyborem, pracować czy nie pracować. Przyszłoroczna waloryzacja to 6,52 %. Jeśli poczekam jeszcze rok to zyskam 65.200 kapitału (tenże procent x 1 mln zł) oraz 20.400 zł składek (od przeciętnego wynagrodzenia). W sumie 85.600 zł. Stracę niewypłaconą emeryturę 42.000 zł (średnio). I teraz kalkuluję. Czy ZUS podniesie okres trwania życia? Czy kolejna waloryzacja będzie lepsza? Od odpowiedzi na te pytania zależy emerytura. Jeśli nagle, ratując budżet, premier zadekretuje waloryzację 2%, i długość życia +1 rok. Lepiej idźmy teraz. Jeśli – 1 rok, a waloryzację 8% – mądrzej zrobimy czekając.
Po szóste – hackować system. Prosty przykład to moja wiedza na temat renty. Dostałbym jej dzisiaj 5800 zł, (a tak, było, bo liczy się 10 najlepszych ciągłych lat), wychodzę lepiej niż pracując do 65 r.ż. i umierając nawet statystycznie czyli w 76 r. ż. na emeryturze 11k. Wybiorę więcej (a wpłacę mniej). Renta ok. 70 tys. zł rocznie x 28 lat = 1.960.000 zł. Emerytura 131 tys. zł rocznie x 11 lat = 1.441.000 zł. A wpłaty „od dzisiaj” 0 zł i 45k x 18 lat =810 k zł. Bilans:
- emerytura +631.000 zł,
- renta +1.960.000 zł.
Tylko trzeba być odpowiednio chorym. Albo symulować (najłatwiej na głowę, o czym przekonali się już żołnierze z I WŚ oraz, nagminnie, policjanci). I opowieść o renciście. Panowie Gruza i Toeplitz, chylę czoła.Kto nie wie o co chodzi, proszę wpisać w wyszukiwarkę „rencista, czterdziestolatek” lub kliknąć w link „https://www.youtube.com/watch?v=_17SuwnCZog.
I tym optymistycznym akcentem – kończymy uwagi pt „dłuższa praca, wyższa emerytura czyli bajeczka dla grzecznych dzieci”.
Duchowni wcale nie płacą 0%, tylko 20%, a ci pracujący w szkole płacą całość. Co nie zmienia faktu że system jest chory, ale bądźmy uczciwi.
Dziękuję za komentarz i witam na blogu. Co do mojej uczciwości, staram się informację sprawdzać, jeśli gdzieś zwyczajnie popełnię omyłkę (w obliczeniach, w danych – wiele ich wyłapał Jan, za co dziękuję), prostuję. Jednak tym razem, nie mam czego prostować. Zaraz się wyjaśni skąd się wzięło 20%, ale to błąd.
Umieściłem duchownych w grupie, która „wcale (lub prawie wcale)” nie płaci składek razem m.in. z rolnikami. „Prawie” robi w tym wypadku wielką różnicę, ponieważ wskazuje, że może jakieś tam składki płacą, lecz są one nieproporcjonalnie małe w stosunku do dochodu. I faktycznie tak jest. Szczegóły znajdziecie tutaj: Skracając do minimum, bo ten dokument liczy sobie wiele stron. Duchowni sami płacą 20% z 19,52% od pensji minimalnej (mogą więcej, lecz zazwyczaj, jak przedsiębiorcy, tego nie robią), i tylko o ile nie mają innego tytułu ubezpieczenia. Na emeryturę (str. 22-23 opracowania ZUS)- 3.94% pensji minimalnej – 167 zł miesięcznie. Niektórzy 0% (zakonnicy za klauzurą – margines) . Resztę, 4 razy tyle, dopłaca państwo, czyli my wszyscy, bo taki duchowny dostanie później emeryturę minimalną. Rocznie dopłaty sięgają setek milionów. Popatrzmy na realia – właściciel jdg uiszcza 916 zł (19,52% od większej podstawy), a na tzw. małym ZUS-ie 252 zł (przez 2 lata) – duchowny płaci faktycznie śmiesznie mało, dostając identyczne świadczenie.
Pracujących w szkole – powołujesz się na nich błędnie. Dlaczego? Ponieważ tytułem ubezpieczenia nie jest status duchownego lecz etat. Tak samo ma pracujący na etacie rolnik, bo umowa o pracę wyprzedza wszystko inne. Do tego dochodzi chory system podatków, który kiedyś pewnie opiszę.
Stąd, byłem uczciwy, precyzyjny i tym razem mam 100% rację.