Oszczędzanie w czasach inflacji. Jak obniżyć ceny jedzenia cz. III.

Powoli staram się zmierzyć z wskazaniem – jak obniżyć ceny jedzenia. Dla wielu gospodarstw domowych wydatki w tej właśnie kategorii stanowią znaczną część budżetu. Jednocześnie wszyscy chcielibyśmy zachować jakość, nie rezygnując z oszczędności.

Jogurt, śmietana, desery mleczne 

W moim domu mleko występuje głównie w stanie nieprzetworzonym. Z racji posiadania na stanie 10-latka i dwójki amatorów kawy mlecznej, kupujemy tygodniowo nawet 8 litrów. Nawet? Jeszcze 30 lat wstecz, babcia i 2 nastolatków (mój brat i ja) zużywało 4 litry… dziennie. W długim terminie mleko podrożało drastycznie. Teraz nawet w dyskoncie płacimy ponad 4 zł/litr. Co robić?

Pomysł, by kupować u źródła, sprawdzi się u kogoś, kto ma dostęp do bazarku, targu, mlekomatu lub mieszka na „mlecznej” wsi. W wielu przypadkach, z uwagi na tzw. kwoty mleczne, spotkamy 2 krowie ogony w całej gminie. W innych są za to całe gospodarstwa z setką zwierząt. A jeśli nie mamy opcji zakupu od producenta? Niech będzie nawet dyskont, ale mleko pasteryzowane, a nie UHT. To ostatnie przetrwa wprawdzie dłużej, lecz posiada znacznie mniej składników odżywczych. Jest też minimalnie droższe.

Krowy oczywiście nie kupimy – bo gdzie ją trzymać. Podobnie nie zrobimy śmietany, ale deser mleczny – owszem. Idealnym rozwiązaniem będzie jogurtownica (zamykane słoiczki – z litra mleka mamy ich 6). Działa to trochę na zasadzie zakwasu. Dowolnym jogurtem, takim jaki lubimy (grecki, tradycyjny), zaprawiamy podgrzane mleko, trzymamy przez kilka godzin w temperaturze ok. 40 stopni C i gotowe. Jogurtownica myśli za nas. Na temat własnego jogurtu pisałem na blogu, ale trochę zmieniły się realia. Obecnie z litra mleka (za 4,5 zł) mamy 6 jogurtów po 160g. Gdybyśmy mieli kupować wyjdzie 2 razy drożej.

Mleko da się też nastawić na zsiadłe. Ponownie, kiedyś na wsi stanowiło pełnowartościowy posiłek (z okraszonymi ziemniakami), pyszny zwłaszcza w gorące dni.

Śmietany z mleka sklepowego nie zrobimy. Trzeba ją kupić. Tym razem lepiej wybrać taką z małą zawartością tłuszczu, a więc 12% max. 18%. Wyjdzie taniej i zdrowiej. Oczywiście, 12% nie nadaje się do ciast, deserów. Ile zaoszczędzimy?

Kupując mleko od producenta – pewnie w granicach 20%. Trochę pozyskamy śmietanki. Jogurt z kolei da oszczędność 33-50%. Przejście ze śmietany 30% na 12% pozwoli zaoszczędzić (20-30%).

Mięso wieprzowe

W moim domu je się głównie wieprzowinę i kurczaka. Ot, takie wiejskie przyzwyczajenia. W takiej sytuacji nic nie da przerzucanie się na tańsze mięso, bo takiego nie ma. Zatem, jeśli chcemy oszczędzać mamy trzy wyjścia:

1) zdecydować się na rezygnację z mięsa i próbować substytutów – fasola ma podobną zawartość zdrowego białka, a kosztuje 12 zł/kg zamiast 20. Jeszcze lepiej działają produkty zbożowe. Damy radę zaoszczędzić 20% wydatków, gdy co drugi dzień obędziemy się bez mięsa. Niektórzy pójdą w kierunku gorszych części np. karkówka w miejsce schabu, łopatka zamiast polędwiczek.

2) produkować samodzielnie. Świni w bloku nie wyhodujemy, ale królika na działce – czemu nie (zwłaszcza w lecie). Mnożą się szybko i po sezonie możemy zyskać pełną zamrażarkę, karmiąc je prawie za darmo.

3) ponownie – szukać tanich źródeł zaopatrzenia. Moje doświadczenia są tu bogate. Kupowałem już w ubojniach (10-20% oszczędności), i u chłopa (nawet 1/3 zaoszczędzimy).

Podsumowując – oszczędność na poziomie inflacji – 20% wydaje się realna.

Wędliny

Przy obecnych cenach – kto potrafi zrobić dobrą wędlinę – zaoszczędzi. 50 zł/kg szynki nie stanowi sensacji, a mięso to tylko 15 zł (u chłopa). Próbując metod bardziej tradycyjnych (tzn. kg szynki oznacza 1.2-1.5 kg mięsa) dochodzimy do 20 zł. I uzyskujemy produkt w cenie sklepowej 70 zł/kg. Potrzeba tylko trochę pracy.

Wędliny zresztą nie są najzdrowsze. Owszem, jedzmy je, ale w umiarkowanych ilościach. Zwyczajowa „bułka z szynką”ma dla mnie smak dzieciństwa, ale już moje dorosłe dzieci zmieniają zupełnie nawyki. Wolą parówki, tortille z jajkiem (lepsze rozwiązanie), sałatki ryżowe, jakieś pesto. Ja także staram się wyzbywać starych nawyków. Zamiast szynki – pasta jajeczna, pesto z bazylii. Bo z chleba ciągle nie potrafię zrezygnować.

Tymi metodami spokojnie zrównoważymy wzrost cen.

Wody mineralne

Młodsze pokolenie wydaje się znacznie mądrzejsze. Chcą być eko i wybierają wodę z kranu przepuszczoną przez filtr, zamiast wody mineralnej. Bo nawet w dyskoncie litr kosztuje 70 gr, a m3 wody wodociągowej – 10 zł (w mieście) lub połowę tego (wieś), albo i mniej (własne studnie głębinowe). A 10 zł/m3 to 0,01 zł/litr. 1/70 ceny sklepowej.

Też staram się iść w tym kierunku.

Napoje alkoholowe (dodałem)

W tym punkcie zupełnie nie jestem obiektywny. Po prostu piję minimalnie. Wystarcza mi mocny trunek otrzymany w prezencie. W ciągu roku w domu wypijamy (na dwie osoby dorosłe) może: 3 butelki whisky (drinki), 2 butelki wódki (w formie nalewek), ze 20 piw i 5-6 butelek wina. Razem kosztuje nas to pewnie ze 200 zł, czyli niewiele.

Dla kogoś, kto robi 4 piwa dziennie, albo 3 flaszki raz w miesiącu, nie mam podejścia. Stąd zaznaczam – na tym nie bardzo się znam. Ale trochę wiem.

Najpierw – da się kupić taniej. My wino kupowaliśmy przy okazji podróży na Węgry. Od razu 12-15 butelek – starczało na kilka lat. B.dobre gatunki (Tokaj aszu) kosztowały to ok. 40 zł, gorsze tokajskie damy radę za 8/10 zł, zupełne sikacze 5 zł – znacznie mniej j niż ulubione studenckie Fresco.

Podobnie z whisky do drinków. Nie musi to być Jack Daniels (100 zł/litr), wystarczy Grants (55 zł/litr).

W przypadku wódki – rezygnuję z Bocianów itp. na rzecz nieco lepszych (Wyborowa). Ale i tak, podkreślam – do nalewek.

Piwo. Wiem, są fani kraftowców – 15zł/butelka. Ja do nich nie należę. Dla mnie 4 zł/0,5 to granica rozsądku. I dla codziennych konsumentów – polecam duże sklepy z alkoholem lub dyskonty. W stosunku do osiedlowego „źródełka” wydamy znacznie mniej, a kupimy to samo. Tak robi znany mi milioner.

Na koniec. A gdyby robić własny alkohol? Wyjdzie zdecydowanie taniej. W handlu są zestawy do wina, piwa, a da się trafić i na mini-bimbrownię (o whisky domowej tez słyszałem, ale to margines). Wtedy trzeba przerzucić się na to, co akurat wykonalne. Najłatwiej wino i bimber, przy czym rzadko osiągniemy smak sklepowego (czasem lepszy, ale to kwestia gustu). W przypadku np. wina tokajskiego decyduje szczep (jesteśmy w stanie kupić), miejsce (skały wulkaniczne, których u nas w zasadzie nie uświadczysz), technologia. Stąd – próbować można, ale efekt pewnie będzie daleki od doskonałości. Bimber wyjdzie mocniejszy niż zwykła wódka i niektórzy uznaliby rozcieńczanie go za profanację. Ja, przy swoim spożyciu, wolę zostać przy zakupie.

39 komentarzy do “Oszczędzanie w czasach inflacji. Jak obniżyć ceny jedzenia cz. III.”

  1. Na UA jest/byl swietny koniak po bodaj 10zl/0,5l.Pogranicznicy pozwalali tylko po 2 l na glowe przewiezc.2018 r, teraz nie wiem.

    1. UA nie jest raczej potentatem w produkcji koniaków, ale mieli pewnie (przez niskie podatki) dobre źródło w Gruzji czy Mołdawii/Bułgarii.

  2. Trudno się zgodzić z fragmentem traktującym o wodzie mineralnej. Po pierwsze, w sklepach sprzedawana jest butelkowana woda źródlana, stołowa lub mineralna. Mineralna może być nisko, średnio i wysokozmineralizowana. Kiedyś nie zwracałem na te niuanse uwagi i kupowałem „jak leci”, do czasu kiedy trudno było mi już normalnie funkcjonować z powodu nieustannych skurczów mięśniowych, kołatania serca i ospałości, co w końcu doprowadziło mnie do niebezpiecznej sytuacji na autostradzie. Wielką ulgę i to natychmiast przyniosła mi szklanka rozpuszczonych w niej jonów magnezu. Efekt był jednak częściowy. To skłoniło mnie do nieco głębszego wejścia w temat. Niedobory pierwiastków mineralnych są bardzo częste w krajach uprzemysłowionych. Łączy się to z trybem życia, stresem itp. Nawet tzw. gimbaza słyszała w szkole o kretynizmie wywołanym niedoborem jodu. W trosce o stan psychiczny naszego społeczeństwa, jod dodawany jest do soli kuchennej, co jednak chyba nie do końca przyniosło efekt oczekiwany przez naukowców. Niedobory pozostałych pierwiastków nie są już tak bardzo spektakularne, tymczasem np. magnez bierze udział w 300 zbadanych reakcjach enzymatycznych naszego organizmu, a wapń jest bezpośrednio odpowiedzialny za przekaźnictwo elektryczne w synapsach nerwowych, nie mówiąc o budowaniu kości i mięśni. Pewnie pamiętacie z chemii, że sole obu pierwiastków są trudno rozpuszczalne w wodzie. Trudno nie znaczy wcale, rozpuszczają się w śladowej ilości i w tej postaci są przyswajane. Związki w suplementach diety to zwykle sole organiczne, które są słabiej przyswajalne i pewnie dlatego wymagają znacznie wyższych stężeń aby zadziałały, poza tym nikt nie pije ich nieustannie, tak jak wody. Związki wapnia i magnezu tworzą tzw. kamień kotłowy, niepożądany w kuchni i domowych instalacjach. Jednak dla nas są to pierwiastki niezbędne do życia. Jak je traktujemy? Filtrujemy przez osmotyczne filtry, usuwamy przez zmiękczanie wody lub gotujemy wytrącając kamień z cennymi minerałami, a potem pijemy wyjałowioną z minerałów wodę. Efektem są niedobory np. osteoporoza. W naszym kraju różna jest zawartość soli mineralnych w wodzie w różnych rejonach. Jan, szczęśliwiec pewnie pije z kranu wodę jurajską i – o ile jej nie gotuje przed spożyciem, wygląda jak marmurowy posąg, większość z nas jednak cierpi na przewlekłe niedobory. Warto dodać, że woda z pokładów jurajskich spadła na ziemie w postaci deszczu ok. 30 lat temu i przez ten czasu po kropli sączyła się przez jurajskie pokłady wapieni zanim trafiła do żyły wodnej, do studni, a następnie do butelki w markecie. Przez ten czas każdy jej litr zdążył wchłonąć co najmniej 1-2g lub więcej soli mineralnych. Woda źródlana, czyli studzienna nie zdążyła wchłonąć zbyt wiele. Żywiec (całkiem niezła woda lecz jedynie źródlana) ma ogółem ćwierć grama w litrze, z czego większość to najcięższe wodorowęglanowe aniony, czyli w zasadzie dwutlenek węgla. Natomiast woda „Oaza” z Biedronki śladowe ilości, to po prostu kiepska kranówka, w której zawartość najbardziej cennego z pierwiastków, magnezu wynosi trochę powyżej 4 mg, podczas, gdy w „Muszyniance” jest go około 130 mg.
    Podsumowując, zaoszczędzisz pijąc niepotrzebnie filtrowaną wodę, w miejsce surowej i nie filtrowanej, wydasz po pięćdziesiątce na leczenie chorób krążenia lub zaoszczędzisz, żyjąc krócej.

    1. Pewnie coś w tym jest, bo medal ma dwie strony, a nawet trzy, bo jeszcze kant.
      Z jednej, faktycznie sporo magnezu, wapnia, potasu i brak zanieczyszczeń. Tego nie dostaniesz w kranówce, ani wodzie z filtra.
      Z drugiej.Używam sporo zdrojowej w górach ma 186 mg/l wapnia i 74 magnezu, 25 Potasu, ale aż 1590 sodu. I to już takie zdrowe na serce nie jest. Są oczywiście wody nisko sodowe (jak Nałęczowianka w kurorcie dla sercowców), ale już gazowana zawiera go znacznie więcej. I przesadzając z tym sodem, szkodzimy sobie na serce, dlatego zalecają pić ją najwyżej po 2-3 szklanki przez max. miesiąc.
      No i kant. W moim mieście też jest woda z kamieniem (czyli jak piszesz sporo wapnia, magnezu). Na wsi mam studnię na 100 m (nie korzystam jest wodociąg). Odmineralizowuje się ją z przyczyn praktycznych (niszczy bojlery, czajniki, pralki, zmywarki), ale również dlatego, że znacznie zmienia smak napojów i potraw. Najlepsza herbata, jaką piłem, pochodziła z wody z leśnego wodociągu przy działce moich teściów. Woda płytko, mięciutka, a smak herbaty – poezja. U mnie kamień prawie chrzęści w zębach.
      Niedobór wapnia lepiej uzupełniać jedzeniem. Mały jogurt to 2 l Nałęczowianki niskosodowej. Litr mleka to 10 l tej wody. A magnez? Kasza gryczana. 100g = 10 l Nałęczowianki. Chleb żytni? Dwie kromki (100g) = 3 l wody.

    2. Nie wiem czy to bylo do mnie, ale mam wode z glebinowki (okolo 100m) i wyraznie widac w niej wapn.Osadza sie w czajniku po gotowaniu,ale tez czesto pije surowa.Nie ma tu zadnych zrodel z woda lecznicza, to po prostu woda ze skal wapiennych, ktorych jest tu sporo.

      1. Do 10:00. I o tym pisał Sławek, że masz jurajską. Z głębi i właśnie z wapniem (bo Jura to skały wapienne). W sobotnie przedpołudnie wgryzam się w temat i powstanie wpis „O micie wody mineralnej”.

        1. Nawet nie wiedzialem,ze pijemy jurajska 🙂
          Tak, tu juz chyba jest poczatek Jury Krakowsko-Czestochowskiej. Tenczyn (szlak Orlich Gniazd) z 10 km.

  3. Tak, magnez jest nie tylko w wodzie, lecz w niej znajduje się postaci zdysocjowanej, a tylko postać zjonizowana jest łatwo przyswajalna. Spróbuj rozpuścić w wodzie kredę, czyli węglan wapnia , który właściwościami zbliżony jest do węglanu magnezu – od mieszania uschnie Ci ręka, a i tak po chwili cała kreda osiądzie na dnie. Woda mineralna z tym związkiem jest czysta jak łza. Poza tym związki zawierające magnez zawierają o wiele większe stężenia wapnia, który będąc do niego podobny, konkuruje o przejście przez barierę jelitową. W efekcie magnez się nie wchłania choć teoretycznie mógłby. Od trzech lat suplementuję magnez pijąc zamiast porannej kawy, musującą postać forte , przez pierwszy rok znacznie przekraczałem kikakrotnie zalecaną dawkę dobową i obserwowałem jak powoli ustępują tiki i skurcze mięśniowe tak, że dziś o nich już nie pamiętam, choć wcześniej towarzyszyły mi stale dzień i w nocy. Do tego ciągłe infekcje. A teraz, odpukać ani razu nie chorowałem tej zimy. Jeśli to nawet przypadek, czy tylko autosugestia, nie zmienię nowych przyzwyczajeń, a do picia poza herbatą używam wyłącznie wody z ujęć w okolicy Muszyny, również ze względu na walory smakowe.

    1. Taki musujący magnez ma 375 mg magnezu w szklance wody, czyli tyle ile w 17 l Cisowianki. Ja mówiąc o „micie wody mineralnej” nie twierdzę, że jest szkodliwa, ale wypić musielibyśmy nie 1 butelkę dziennie a 9 i to się po prostu nie opłaca.

      1. @Milioner: Niełatwo zmusić się do regularnego łykania tabletek, a o wodzie nie da się zapomnieć. Skoro i tak latem kupuję kilka zgrzewek wody gazowanej, to co stoi na przeszkodzie wydać więcej kilka złotych tygodniowo i mieć coś lepszego niż destylat. Cisowianka kiedyś była poniżej złotówki w sklepie, to nie jest woda wysokozmineralizowana. Gorącym latem wypijam do 4 litrów wody, wybieram te wysokozmineralizowane i wtedy jednocześnie uzupełniam elektrolity, nie myśląc o nich nieustannie. Niedobór przypomni o sobie nieoczekiwaną arytmią.

        1. O lekach nie zapominam, bo muszę je brać regularnie. Dodałem tylko jedną tabletkę Geriavitu, sprawdziłem zawiera 80 mg magnezu, tyle co prawie 4 litry Cisowianki. O płynach też pamiętam, przy czym robię to już nawykowo (3 szklanki do śniadania, 1-2 w pracy i 4-5 wieczorem). Razem wychodzi 2,5-3 litry, zima czy lato. W lecie dorzucę jeszcze kilka szklanek, bo wiadomo, tracimy elektrolity.

          1. Do 17.19: Niva to prawdziwy terenowiec, nawet jest polecany przez niektorych jako auto na apokalipse (ze gaznik, brak elektroniki i nie rzuca sie w oczy).Spalanie 1,7 niwy-z 12 litrow szosa?
            Samuraja mialem tego starego, silniczek chyba 0,8 l, cztery cylindry, reduktor, rama, dopinany naped przedni.Spalanie z 7-8 litrow.Na rajdy to jezdzi i chwalą.

            Dzisiaj maluch to paleolit 🙂

    2. Slawek -ja od 20 lat-wtedy wyprowadzka z miasta-mialem grype raz,i raz zapalenie pluc.Mieszkajac w KRK grypa raz-dwa w roku.Moze to jest powod u Ciebie?Mieszkanie na wsi?

      Magnez-potwierdzam, znikaja skurcze.Jest tez w bananach.

      1. @Jan – zastanawiałem się kiedyś nad tym i zauważyłem kilka prawidłowości. Jeśli chodzi o mieszkanie na wsi, to faktycznie, miejsce podmokłe, sama dolina Nidy, nie wpływa korzystnie na zdrowie. Dwa razy w życiu opalałem dom przez cały sezon w kotle zasypowym, wtedy przeziębienia trzymały się ode mnie z daleka. Rano szczelnie okrywam się kołderką, może dlatego. A teraz, w ferie, muszę przejść na tryb automatyczny, uruchomiłem retortę i jadę z synem do KRK -zobaczę czy coś się zmieni w kwestii odporności gdy wrócę do TKI (tereny kieleckiego imperium;).

        1. Haha, przez jeden weekend wachania cudownego krakowskiego powietrza nie zachorujesz 😉
          Bylem wieki temu z kolega w Twoich chyba okolicach na rybach, tzn. kolega zakladal sznur (prawie nic sie nie zlapalo),a ja bylem kierowca auta typu UAZ 469b.

          1. Wieki temu, kiedy kłusowaliście na kieleckich wodach, ja nie wiedziałem jeszcze gdzie leżą Kielce, a na pewno nie śniło mi się, że znajdę tu swój kawałek ziemi. Natomiast łazik rozpalał wtedy moją wyobraźnię – w ubiegłym wieku był jednym z niewielu aut, dostępnych finansowo dla świeżoupieczonego kierowcy. Jako SUV wyprzedzał epokę. Zwyciężył rozsądek i kupiłem malucha.

          2. Ja grasowałem raczej w okolicach północy Świętokrzyskiego i samych Kielcach. Malucha miałem jako pierwsze auto – sprawdzał się w terenie. Alternatywą wydawała się NIVA (to prawdziwy SUV- bez ramy) albo Samuraj (auto dla leśniczego). Na pewno paliły sporo (zwłaszcza NIVA), ale paliwo kiedyś kosztowało taniej.
            Teraz maluch nie miałby żadnego sensu. Ceny bardzo poszły w górę, za te same pieniądze dostaniemy i lepsze właściwości terenowe, i mniejszą awaryjność i mniejsze spalanie.

        2. Slawek do 10.06-nie pamietam dokladnie gdzie to bylo,ale tak z 70km na polnoc lub pn.zach.od KRK nad Nidą.
          Maluch wtedy to bylo dosc rozsadne auto o calkiem niezlych zdolnosciach terenowych-silnik z tylu dociazajacy kola napedowe.
          UAZ fajny ale sie psulo scierwo dosc czesto.

  4. Ta woda z wodociągu to wyniesie cię nie 0,1zl za litr, ale 0,01 zł. Tak dla poprawki, czyli 1/70 ceny w dyskoncie. Ja do domu kupuje 5l wody za 2,22 a np woda dla dzieci z dziubkiem kosztuje 1,30 za 0,33 l

    1. Faktycznie, poprawiłem. U mnie na wsi, to wychodzi jeszcze taniej 3 litry za … grosz. Cena 10 zł w mieście, z odbiorem ścieków.

    1. Do 14.24. Pfuj!! Jeszcze raz to powiem, jak zaczną masowo wprowadzać, wyjeżdżam na wieś i żywię się swoim.

      1. Chca po troche wprowadzac,ale jak sie ludzie dowiedza co im sie dodaje do zarcia, to przestana kupowac i nie wyjdzie.

        Swoja droga-maja ludzi za debili a to zle niedoceniac przeciwnika.

        1. Myślę, że bazują na badaniach. Ile osób czyta skład produktu? Niewielu, poza freakami i uczulonymi na coś. Na tym opiera się gulasz wieprzowy (z kurczakiem jako głównym składnikiem) itp. Widziałem, i opisywałem na blogu sok malinowy, w którym na półlitrową butelkę przypadały dwie łyżeczki soku malinowego.
          Zwłaszcza teraz, w czasie inflacji, rządzi cena. Zresztą takie patrzenie na etykiety staje się zwyczajnie męczące. Sprawdzamy, dopiero jak się natniemy czyli np. kupimy kawę, która smakuje obrzydliwie. W jednym moim miejscu pracy większość wybierała zielonego Jacobsa (jako prestiżowego, bo tak kiedyś go reklamowano) i z uwagi na duży wyrzut kofeiny. W drugim, idąc za ceną parzono z bardzo dobrego ekspresu automatycznego Jury, wynalazek o nazwie Astra, wypatrzony na aukcji internetowej. Dopiero jak połowa dosłownie się pos.ała, to zmieniono strategię. Ja w tym czasie, taniej niż w zrzutce (20 zł/miesiąc), delektuje się topową mieszanką z sąsiedniej palarni, wg stawki 9 zł/miesiąc.
          Stąd jestem raczej pesymistą, a i nerwów nie mam do ciągłego wertowania netu, co dobre, a co z robakiem. Po prostu, część wyprodukuję sam, a część kupię u rzeźnika.

          1. I bardzo dobrze robisz.
            A gawiedz moze i nie czyta etykiet,ale czyta (mam nadzieje) portale, ktore pisza o robakach. i moze zacznie zwracac na to uwage-mam nadzieje.
            Bo jak nie zacznie, to znaczy,ze jestesmy ostatnim pokoleniem z mozgami zamiast trocin, i kraj czeka szybki upadek.Powod-debilizm wtorny.

          2. Na szczęście dzisiejsi trzydziestolatkowie, akurat na jedzenie zwracają większą uwagę niż nasz pokolenie.

      2. Na wsi coraz trudniej o świnię. Wczoraj sąsiedzi w pośpiechu zabijali wszystkie świnie, bo ktoś dał cynk o kontrolach z gminy. Nawet nie wiedzieli, że jeszcze 3 lata temu za samowolne ubicie jednej w Polsce groziło kilka lat odsiadki i nawiązka do 100 PLN. https://www.tygodnik-rolniczy.pl/articles/aktualnosci_/3-lata-wiezienia-za-uboj-gospodarczy-bez-rzeznika/
        https://www.prawo.pl/biznes/kary-za-nielegalny-uboj-maja-byc-wyzsze,370219.html
        Niepokorny Ardanowski na jakiś czas cofnął to, co nieuniknione, tak, że obecnie grozi jedynie kara 2 tys. grzywny. W UE długo tak się nie da. Czy na wsi, czy w mieście, będziecie jeść świerszcze.

        1. Teraz gruchnęła wieść, że mając jedną kurę musisz zarejestrować stado. Teoretycznie za Niemca było podobnie, a rąbanka jeździła WKD-ką do stolicy. Na wsi były wieprzki dla siebie, na handel oraz „oficjalne”.
          Ja akurat o świniach nie myślałem, raczej drób, kozy, owce (ubija się młode, więc zarejestrować nie zdążysz, oddzielisz od stada, trzymasz na innej działce. Dopóki sąsiedzi nie podskarżą. Zresztą dopóki pracuje, zwierzaki większe od kury, kaczki – odpadają.
          Świerszcz miał zastąpić mąkę.

    1. Absurdalna kara. Teraz małe przeżuwacze (owca, koza) możesz chyba bić sam, o ile skończysz kursy.

    1. Po opowieściach ludzi, którzy korzystali z usług podatkowych, Mentzen to niezły cwaniak, a nie żaden wolnościowiec. Po prostu w czasach ogólnego przykręcania śruby firmom, wymyślił produkt polityczny i na nim zarabia (również zawodowo).
      Jedyny sposób, to niestety, postawienie gospodarki z głowy na nogi. Uciąć bezproduktywne rozdawnictwo, obniżyć (realnie!) podatki od pracy, zaprzestać importu chińszczyzny, polikwidować monopole (w tym państwowy paliwowo-gazowy), bo podbijają cenę i wrócić do korzeni kapitalizmu: połączenia Wilczka z merkantylizmem i fizjokratyzmem.
      A mniej gadać o Wielkiej Lechii, husarii, kondominium. Bo z jednej strony półoficjalna propaganda jedzie po „kozojebcach” i „ciapakach”, a z drugiej sprzedajemy Saudom rafinerię.

Skomentuj Oszczędny Milioner Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *