Mieszkanie dla młodych. Co zmieniło się w ciągu 4 pokoleń.

Staram się, aby mój blog nie był tylko zbiorem tekstów z bańki ludzi przyzwoicie zarabiających, lecz pokazywał alternatywę dostępną dla wielu. Taki cel mają także teksty o „problemie mieszkaniowym”. Dzisiaj przejdę 100 lat historii Polski i porównam warunki: pradziadków, dziadków, rodziców i wnuków, z założeniem, że ja sam należę do pokolenia rodziców. Czy na prawdę jest tak źle? Zacznijmy od wnuków, czyli obecnej generacji 18-34. Na własne mieszkanie większość z nich (zwłaszcza w dużych miastach) decyduje się w okolicach 30-tki. Oczywiście, są wyjątki, zresztą w obie strony (niektórzy dostają mieszkanie od rodziców wraz ze startem na studia, inni zawsze mieszkają w wynajętym). Na wsi – budują domy w podobnym wieku. Dlaczego tak późno? Najpierw – przesunięty wiek ślubu, wreszcie – ceny na rynku.

Pokolenie rodziców (czyli moje). Pierwsze własne mieszkania to czas po studiach. Ok. 1-2 lata. Czyli kupowali je 25-26-latkowie.  Wynajem trwał  krótko. Większość moich kumpli mieszkała w akademiku lub dojeżdżała z domu, bo ich rodzice nie daliby rady opłacić stancji (znowu – były i  wyjątki – miałem dziewczynę, której kupiono mieszkanie na 2-gim roku studiów). Śluby brano także wcześniej – wysyp następował w okolicach odebrania dyplomu.

Pokolenie dziadków (moi rodzice). To był PRL. Na mieszkania (pomijając lata 70-te) trzeba było czekać. Bezdzietne małżeństwa i single nie mieli szans (chyba, że tatuś sprawował jakąś ważną funkcję). W efekcie czas otrzymania kluczy oscylował wokół 25-28 lat. Czyli praktycznie tak samo jak 20 lat temu. Jest jedno „ale”. Ówcześni młodzi (a mówimy o latach 60-70-80 tych) wcześnie zawierali małżeństwa. 19-22 lata to była norma. Czyli najpierw ślub, potem 5-6 lat mieszkania z rodzicami, na stancji, urodzenie pierwszych dzieci i dopiero wyprowadzka „na swoje”. Tu nie istniał problem kasy – chodziło o dostępność.

Pokolenie pradziadków czyli przedwojenne.  Kto czytał „13-te piętro”, ten wie. Głód mieszkań w miastach, głównie wynajem. Na własne nie było szans. Na wsi regułą stawała się samodzielna chata. A jak to wyglądało u mnie? Jedni dziadkowie dostali w prezencie ślubnym dom z polem, ale pobierali się stosunkowo późno jak na tamte czasy (dziadek był 30+, babcia ok. 25). Drudzy zdecydowali się na małżeństwo wcześniej (25 lat), ale pomimo dobrej pensji do końca mieszkali w wynajętym (zbierali na domek, którego nie zdążyli kupić przed wojną, w dniu jej wybuchu mieli po 30 lat). Na wsi sytuacja wyglądała inaczej. Wczesny ślub, potem mieszkanie z rodzicami, samodzielność w okolicach 30-tki. W mieście nawet dzieci zamożnych rodziców (i oni sami) wynajmowały, bo możliwość zakupu pojedynczych mieszkań praktycznie nie istniała.

26 komentarzy do “Mieszkanie dla młodych. Co zmieniło się w ciągu 4 pokoleń.”

  1. Wszystko sie zgadza.
    Przy okazji: dzisiaj jadac do sklepu widzialem przy wjezdzie do isiedla kilku strazakow z kalendarzami zbuerajacych kase. Mieszkam tu od paru lat i to taka pierwsza akcja. Widocznie ludzie we wsi (osiedle jest osobna jakby „wioską”) małó daja i musza bardziej sie starac. Kolejna oznaka wzmagajacego sie kryzysu.

    Mieszkania:
    1.Moj stryjek dostal mieszkanie jako singiel po okolo 20 latach czekania.Byl kustoszem biblioteki naftowej ze stopniem dr, nie wiem czy to mialo jakies znaczenie.

    1. Pewnie w przypadku Twojego wuja problemem było singielstwo. PRL, wbrew pozorom, w sprawach obyczajowych wykazywał zadziwiający konserwatyzm. Zwłaszcza za Gomułki i Jaruzelskiego. Obu opisywano jako ascetów i tego wymagali od innych. Dlatego nie cieszyli się taką popularnością jak Gierek.

      1. Tak, wlasnie singielstwo bylo powodem. Slyszalem,ze inna rodzina (oboje pracownicy fizyczni Huty Lenina, 2 dzieci) dostala w ciagu 5 lat.
        Pamietam dobrze moralizatorstwo komunistow.Nawet piosenki o tym nagrywano 🙂
        Dzisiejsi komunisci juz nie sa tacy. poszli w odwrotnym kierunku. Nie wiem co lepze- dzuma czy cholera?

  2. Jesli brac pod uwage fundamenty-okres czekania na mieszkanie czy w PRL czy obecnie jest podobny. Tylko, ze w PRL nie mogles uzytkowac mieszkania zanim go nie otrzymales (bo nie zostalo jeszcze zbudowane,ale kasa juz byla przedplacana),a obecnie mozesz uzytkowac, ale Twoje bedzie dopiero kiedy/jesli splacisz kredyt.

    1. To też zależy od okresu PRL-u. Moi rodzice dostali mieszkanie mając 25 lat, ale z dwójką dzieci, i ojciec był inżynierem. Osiedle dzisiaj jedno z droższych – wtedy, w latach 60-tych, kompletne peryferie.
      Teściowe mieli też coś koło tego i 2 dzieci. To już za Gierka.
      Tylko standard był inny niż dziś. Na 4 osoby (w tym dzieci różnych płci) ok. 35-45 m2 i 2 pokoje. Teraz tyle to mam w mieszkaniu w górach i jak pojedziemy we czwórkę na tydzień to mi ciasno. Obecnie mało kto myśli o dwójce dzieci bez 3-4 pokoi.
      A czas? Zależy jak liczysz. Bo jeśli od zdobycia pełnego wkładu w spółdzielni do wydania kluczy, to 5-10 lat często za Gierka, a w niektórych zawodach (wiejski nauczyciel, górnik) nawet od ręki. Albo i bez wkładu (zakładowe).
      Teraz musisz wyskoczyć z 20% wartości, w praktyce 70-150 tys. Żeby młodzi zebrali taką sumę. Jednym zajmie to rok (np. z IT), innym wieki (nauczyciel, drobny urzędnik, listonosz). A kredytowane to jednak własność.

      1. Chodzilo mi,ze zanim nie splacisz kredytu, w hiporece figuruje bank, czyli mieszkanie jest banku.Nie do konca co prawda,ale jesli chcesz takie mieszkanie sprzedac musisz miec zgode banku i splacic kredyt przy sprzedazy, wiec wlasnoscia tego nazwac nie mozna (ewentualnie wlasnoscia nazwac mozna tylko czesc splacona) , stad to uproszczenie.
        Przy czym oczywiscie mieszkanie spoldzielcze to tez zadna wlasnosc,a nawet wlasnosciowe spoldzielcze tez nie do konca, bo na sprzedaz konieczna zgoda spoldzielni dysponujacej gruntem.(chyba,ze sie cos zmienilo, cwiczylem taka sprzedaz w 2003).

        1. Żeby sprzedać mieszkanie z hipoteką absolutnie nie musisz mieć zgody banku. Notariusz wymaga tylko zaświadczenia o stanie kredytu. Istotą hipoteki jest to, że obciąża każdorazowego właściciela nieruchomości. Spadek, sprzedaż, darowizna – bez różnicy. Więc tak, to jest pełna własność. Nikt nas nie wyrzuci jak przy najmie. W księdze wieczystej jesteśmy wpisani jako właściciel. Pożyczkodawca ma tylko pierwszeństwo w zaspokojeniu, za długi mogą Ci zabrać i nieobciążoną nieruchomość.
          Poza tym, czym innym będzie hipoteka (prawo obciążające nieruchomość), a czym innym dług. Może on być mniejszy (bo spłaciliśmy już część kredytu), albo większy (frankowicze) niż suma hipoteczna.
          Prawa spółdzielcze własnościowe to też „prawie własność”. I nie potrzeba zgoda spółdzielni na zbycie, bo właśnie tym co je odróżniało od lokatorskiego to zbywalność. Tam też nie ma zgody, tylko jakieś zaświadczenia.
          Popularność kredytów hipotecznych wzięła się stąd, że nieruchomość nie zniknie (przynajmniej teoretycznie, bo widzimy bombardowania na Ukrainie), ma stałą wartość, można ją sprzedać, wynająć. No i najważniejsze, jeszcze niedawno, przy tych cenach nieruchomości dla 90% ludzi, kredyty były jedyną opcją na odejście od wynajmu, który w polskich warunkach komfortowy nie jest.

          1. Dziekuje za info, dokladnie nie wiedzialem o hipotece banku.Ale skoro kredyt frankowicza jest wiekszy niz wartosc mieszkania, to przy srzedazy musialby doplacic 🙂 bankowi.Inni- to co innego.Zawsze cos zostanie po splaceniu banku.

            Mieszkanie spoldzielcze wlasnosciowe mojej ciotki (ja to zalatwialem) zeby sprzedac w 2003 spoldzielnia musiala wydac jakis dokument (nie pamietam czy to byla zgoda czy zaswiadczenie, ale bez tego nie mozna bylo sprzedac, a uzyskanie tego dokumentu nie bylo oczywiste.).Potem reszta juz normalnie u notariusza.

          2. Dokładnie. Frankowicz musiałby dopłacić. Dlatego kredyty CHF to kanał bez wyjścia. Rozwody, przeprowadzki nie dla nich. Kto brał przy kursie 2.08:1, ma teraz 5.01:1. Czyli coś tam spłacił (niewiele przez 15 lat – może 1/3, może 1/4) a zostało mu jeszcze 2 razy więcej niż wziął. Za uprawianie takiej bandyterki jako prezes banku, Morawiecki powinien siedzieć. Oszustwo na gigantyczną skalę.

          3. Do postu 17.13: zgadzam sie cakowicie – Morawieckiego i reszte rzadu do paki, nie tylko za frankowiczow,ale za to co sie teraz wyrabia.
            Przy czym nie wiem kim by mozna ich zastapic. Bo mozliwe,ze po sformowaniu nowego rzadu do najwazniejszych funkcjonariuszy zglosza sie smutni panowie (od Schwaba, Sorosa, Putina czy cholera wie kogo) i powiedza,ze albo robi jak mu każą albo on i jego rodzina zostana zutylizowani.I wtedy dalej bedzie jak jest.

          4. Faktycznie. Kim ich zastąpić? Jak to mawiał mój szef na początku lat 2000 – prawica – oszołomy, lewica- złodzieje. Teraz raczej PO- złodzieje, Razemki,SLD,Konfa, Pis – oszołomy. Problemem wydaje się to, że albo rządzą ludzie oderwani od rzeczywistości (Kaczyński, Zandberg, Bieńkowska, Glapiński), co widać po piramidalnych głupotach albo nie potrafią nic poza polityką (Tusk, Korwin-Mikke, Bosak). No i skrajni liberałowie, którzy chcą XIX-wiecznej Anglii – Mentzen i ska.
            Jak już kiedyś pisałem – każda partia ma rozsądnych, ale zakrzykuje ich miernota.

          5. Do postu z 18.41: wlasnie, nie ma kim. Chyba,ze junta wojskowa jak za Pilsudskiego 🙂 , ale nie taka jak za WJ. Pilsudski mial duzo wad,ale popchnal kraj naprzod w najgorszej sytuacji.Tylko,ze w takim „ustroju” wolna gospodarka raczej nie zaistnieje.Moze Wilczka wykopiemy? 🙂 To byl-patrzac na wprowadzone zmiany-najbardziej wolnosciowy minister .Minimum biurokracji, zero ograniczen.

          6. Nie podzielam entuzjazmu dla efektów ekonomicznych rządów Piłsudskiego. Najlepszy minister finansów był ND-kiem (Grabski). Najgorsze lata to te pomiędzy Zamachem Majowym a śmiercią Marszałka. Oczywiście – Wielki Kryzys, ale Polskę dotknął on podwójnie (nie byliśmy zieloną wyspą, oj nie). Poprawiło się dopiero od roku 1936, to efekt powiązań z gospodarką światową. Premierami byli dyletanci finansowi (Sławoj-Składkowski, Sławek), opisywano pełno afer (oddanie monopoli za łapówkę, pożyczki, afera Czechowicza).

  3. …w takim ukladzie zwracam slusznosc 🙂 – jest to rozporzadzalna wlasnosc (z malym zastrzezeniem do mieszkan spoldzielczych bo spoldzielnia moze czasem robic trudnosci) .
    Jednak polityka w Polsce idzie w kierunku ograniczenia lub nawet zniesienia wlasnosci.
    Kiedys (w czasie zalatwiania mienia zabuzanskiego, rok jakis 2005 lub 6) jechalem pociagiem z adwokatem (byly prokurator z lat 80-tych).zapytalem go czy uwaza ,ze nalezy zwracac rekompensaty za mienie przejete przez panstwo po wonie zgodnie z prawem wlasnosci.Powiedzial,ze nie.
    Tak to wlasnie jest u nas z prawem wlasnosci.
    Wiem,ze ten czlowiek byl skrzywiony za komuny bedac wtedy prokuratorem, ale bedąc otem adwokatem powinien sie ujmowac za sprawiedliwoscia.

    1. Zwrot za mienie zabrane, dokonywany 60 lat po II WŚ, to bardziej problem etyczny niż prawny. Stąd taka opinia prokuratora. Bo jeśli zwrot, to ile? Wg jakiego miernika wartości? 100% czy wystarczy 20%? Co z nabywcami roszczeń? Skąd wziąć pieniądze? Opodatkować resztę obywateli, zażądać od Niemiec i Rosji?
      Tylko jeśli możliwy był zwrot w naturze, to wydawało się proste.

      1. Jesli trzymac sie litery i ducha prawa to nie ma przedawnienia.Kaczynski ostatnio cos wprowadzil,ze – 25 lat?-ale to chodzilo o warszawskie kamienice przejmowane na 130-latkow.Czy przy okazji zablokowal reszte zwrotow nie wiem, bo i tak na razie nie ma slowa o innych zwrotach i nie interesowalem sie.

        1. Do postu z 17.32: zablokował nawet zwroty wywłaszczeń z lat 80-tych i odszkodowania oczywiście. Złodziejstwo.
          Wg litery prawa, przedawnienie jest, nawet w prawie cywilnym. Nie odzyskasz należności sprzed 100 lat. Oczywiście różne kruczki pozwalają ciągnąć w nieskończoność (np. egzekucje itp.).

          1. O 100 latach nie wiedzialem.Wiedzialem tylko o 10 latach na zwykle naleznosci (w tym 3 miedzy firmami,2 cywilne prywatne, 5 ZUS i US).
            Takie blokowanie to jawne zlodziejstwo.Potwierdza zlodziejstwo z lat 40-tych teraz swoim dzialaniem.Pewnie nic nie mieli w Wilnie skad podobno pochodzi ich rodzina, bo by to inaczej postrzegali.

          2. DO 19.46. Tu chodzi o kruczki w stylu przerwanie przedawnienia. Potem biegnie na nowo. Teraz to 6 lat (było 10). Oczywiście odsetki, firmy, poszczególne roszczenia od roku do 3.

      2. …bardzo dobrze,ze zadaja od Niemcow rekompensat.Moze z tego kiedys cos oddadza.Od ruskich tez powinni zadac, na razie nie dostana,ale jesli Rosja przegra, wtedy byc moze.Nie moze byc tak,ze inni dostali plan Marshalla,a my zawsze w d…e czarnej, no i straty mielismy chyba najwieksze w Europie.Przeciez zadoscuczynienie az sie prosi.

        1. Do postu z 17:35. Mój dziadek, przedwojenny oficer, zginął w Oświęcimiu. W latach 90-tych babcia starała się coś dostać, bo była fundacja niemiecka. To miały być grosze i spadkobiercy zabitego (dziadek został rozstrzelany – przyczyna oficjalna „zawał serca”) nawet się nie łapali. Znalazłem link Pojednanie

          1. Przykro mi.
            Pamietam te zwroty za KL z lat 90-chyba szwaby placili po 8-12 tys. na osobe.Zenada.Moze teraz cos zalatwia z tymi reparacjami.Jesli dobrze pamietam, nierzad policzyl,ze srednio odszkodowanie za jedna osobe to 800k zl.

          2. W sprawie reparacji. Śmieszne kwoty i tylko dla ofiar (dla rodzin już nie). A kwoty mogą się wahać. Bo mamy zadośćuczynienie za cierpienie (inaczej przeżywa to roczne dziecko, inaczej nastolatek, inaczej dorosły, inaczej żona z dobrego małżeństwa, inaczej jak skakali sobie do oczu) i odszkodowanie (straty finansowe – tu też co innego, gdy był dyrektorem banku albo robotnikiem rolnym). Te 800 tys. to dzisiaj ledwie 10-letnia przeciętna pensja. Dzisiaj za śmierć w wypadku normalne jest 100 tys. zadośćuczynienia na dziecko + 2-3 tys. renty miesięcznej do uzyskania samodzielności finansowej (czyli 23-24 lata dla studenta). W przypadku rodziny z dwoma dziesięciolatkami to by było 300 tys. zadośćuczynienia (żona+dzieci) oraz 6 tys. renty przez 14 lat (pomińmy dalszą dla żony) czyli 1 mln 300 tys. + oczywiście odsetki.

  4. …siostra mojego dziadka ze strony ojca byla dyrektorka gimnazjum w Stanislawowie (Iwano-Frankowsk) i nauczycielka polskiego.Uczyla razem z pania hr Lanckoronska polskiego w tej szkole mimo niemieckiego zakazu.Doniosl na nia Ukrainiec (chyba dostal za to pieniadze) i wywieziono ja do obozu w Majdanku.Po 8 miesiacach wyciagnal ją moj dziadek (podobno za łapówkę).Napisala wspomnienia. Do konca zycia jej psychika byla uszkodzona-nie choroba psychiczna,ale rozne dziwne zachowania, np. uwazala,ze pod jej skora czasem chodza robaki.

    1. Tych strat psychicznych nie da się wycenić. Różne były losy. Moja mama do samej śmierci miała poczucie silnej straty ojca, a zabrali go jak miała 1,5 roku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *