Wiele razy na tym blogu pojawiał się temat samochodów, albo w kontekście kosztów i wpływu na budżet domowy, albo jako próba polemiki ze stwierdzeniem, że życie bez auta jest możliwe. Teraz, w czerwcu, sam staram się zaprzeczyć własnej tezie i przez miesiąc radzić sobie innymi sposobami. Jak to ma wyglądać?
Pierwsze założenie dotyczy próby poruszania się w każde miejsce komunikacją publiczną, rowerem lub na nogach. Samochód stoi przed domem. O ile w życiu prywatnym jakoś sobie pewnie poradzę, to kłopot może się pojawić w sprawach zawodowych. Z drugiej strony, ostatnio miałem potrzebę kilkukrotnie przemieścić się na dystansie 1500 km (750 km x 2). Wybrałem pociąg, wyspałem się i wyszło znacznie taniej (150 zł zamiast 600 zł), tylko i dłużej (w sumie z oczekiwaniem i załatwieniem sprawy – 36 godzin, zamiast 24 godzin).
Druga myśl opiera się o liczenie kosztów alternatywnych – posiadania i nieposiadania auta. Z samochodem wiadomo, ubezpieczenie, przegląd, naprawy, paliwo, utrata wartości. Bez niego – bilety, Bolt, a nawet może opłata w wypożyczalni.
Trzecia zasada – liczę też czas. Tu pewnie pojawią się największe niespodzianki. Czy będzie szybciej, czy wolniej i czy ewentualny stracony czas zrekompensują mi niskie koszty.
Sam jestem ciekaw wyników.