Nadszedł powoli koniec sezonu ogrodniczego. To czas na małe podsumowanie. Ponieważ prowadzę dokładne rachunki, doskonale wiem ile pieniędzy udało mi się zaoszczędzić produkując samodzielnie żywność. Wyniki przedstawię poniżej, ale na początek trochę o mojej metodzie wyliczeń.
Owoce i warzywa przywiezione z działki, ważę w domu. W ten sposób wiem, jak dużo wyprodukowałem. Wyjątkiem są produkty sprzedawane na wagę np. pory czy sałata. To raczej nie budzi kontrowersji.
Większym problemem są zazwyczaj ceny. Przyjąłem ceny detaliczne, czyli takie w jakich mógłbym kupić na lokalnym bazarku lub sklepie. Porównuję z produktami standardowymi, pomimo że wytwarzam metodami bio (bez oprysków, maszyn i nawozów sztucznych). W ten sposób nie przeszacowuję zysków, a te byłyby znacznie większe np. ziemniaki bio kosztują 5 zł np. w Lidlu, a zwyczajnie ok. 1 zł. Przy produkcji na poziomie 80 kg różnice będą znaczące.
Co roku inny owoc jest mechanizmem napędowym mojego przedsięwzięcia. W tym sezonie – orzechy, w poprzednim – czereśnie, których tym razem nie było. Raz ratuje mnie skala produkcji, w innych latach – wyższe ceny.
A oto tegoroczne wyniki:
Orzechy – 600 zł,
Cukinie – 170 zł,
Ziemniaki – 160 zł,
Poziomki – 80 zł,
Pigwy – 70 zł,
Bób – 70 zł,
Maliny – 70 zł,
Ogórki – 50 zł,
Pomidory – 46 zł,
Borówka – 30 zł,
Fasolka – 28 zł,
Koper – 26 zł,
Porzeczki – 25 zł,
Jeżyny – 20 zł,
Pory – 20 zł,
Śliwki – 10 zł,
Inne – 31 zł.
Razem udało mi się zaoszczędzić – 1436 zł, przy wydatkach na poziomie 207 zł (nawóz, sadzonki, nasiona itp.). Czyli w każdym miesiącu oszczędzałem średnio 100 zł.
Może wynik nie wyda się nikomu imponujący, ale należy wziąć po uwagę, że na prace ogrodnicze poświęcam średnio 3-4 godzin w tygodniu, a areał uprawy warzyw wynosi ok. 100 m2 (trochę inaczej jest z owocami, ale te praktycznie nie wymagają uwagi).
Gdybym powiększył obszar do 300 m2 (standardowa działka w miejskim ogrodzie działkowym), albo zintensyfikował produkcję, zamiast stawiać na różnorodność, to spokojnie jestem w stanie podwoić lub potroić wynik.