Na fali popularności wyprowadzki na wieś, dom pod miastem zbudowały dwie pary moich znajomych. Oto jak ich życie wygląda z bliska. Dzisiaj historia nr 1.
Za wyprowadzką przemawiał fakt, że oboje dorośli wykonują w miarę wolne zawody (praca na uczelni i inżynier). Nie było potrzeby pojawienia się w pracy na 7, a przynajmniej nie codziennie. Możliwy okazał się zakup działki o powierzchni ok. 2000 m2, co w mieście nie wydawało się realne. Na początku same plusy. Okazało się, że miłe złego początki.
Najpierw ślimaczyła się budowa (3 lata zamiast 1,5 roku). Konieczne było dobieranie kredytu (koszty!!!). Potem okazało się, że samotna babcia mieszkająca w mieście wymaga opieki. Jedno z nich 2 razy w tygodniu musiało z nią nocować. Na końcu zbuntowały się nastolatki. Miały dosyć dojazdów, wczesnego wstawania, braku kontaktu ze znajomymi, wolnego internetu. Na domiar złego nawet w lecie, często nie da się otworzyć okien (prace polowe w sąsiedztwie oznaczają hałas i zapylenie). A wydawało się, że to tylko 20 km od miasta…
Mam jeszcze jedno spostrzeżenie. Taki dom na wsi, w którego budowę włożono 400-500 tys. zł (+ koszty działki) staje się prawie niesprzedawalny za cenę równą zaangażowanym środkom. Powstaje sytuacja patowa – wszyscy są umęczeni, a nie można wrócić do miasta.
Należałoby jeszcze dodać, że jak się zamieszka na jakimś zadupiu, a jednocześnie pracuje się w mieście, to wiąże się to z olbrzymią stratą czasu i pieniędzy na dojazdy – do takich miejsc zwykle nie dociera żadna sensowna komunikacja zbiorowa. Do tego dochodzi zanieczyszczanie środowiska własnym samochodem.