Mamy styczeń, miesiąc w którym wielu obiecuje sobie „nowe życie”. Stawiamy sobie cele, starając się spełniać marzenia. Dzisiaj postaram się policzyć, ile to wszystko kosztuje.
Zacznijmy od stworzenia listy potencjalnych marzeń, najlepiej według schematu: zrobić/mieć.
Zrobić. Spotkać papieża w Rzymie, maraton w Nowym Jorku, odwiedzić Himalaje, przejechać kamperem Islandię, polecieć balonem, opłynąć wybrzeże Dalmacji.
Żeby każde z tych marzeń mogło się spełnić potrzebujemy: czasu, pieniędzy i zdrowia. Ponieważ to blog o oszczędzaniu – zacznijmy od kasy. Wycieczka do Rzymu, połączona z mszą na Placu św. Piotra da się zorganizować za 2000-3000 zł/osobę. Maraton w Nowym Jorku, Himalaje, kamperowanie na Islandii, rejs po Dalmacji – wymagają kilkunastu tysięcy złotych. Lot balonem – da się zorganizować za kilkaset złotych.
Jeśli znamy koszt realizacji – pozostaje zaplanować, skąd weźmiemy pieniądze. Nawet 20 tys. zł. to odkładanie ok. 400 zł miesięcznie przez 4 lata. Możliwe do zrealizowania w większości przypadków klasy średniej.
Potem musimy ogarnąć czas. Dla wielu – żaden problem. Dla innych – niestety, całkiem spory. Lot balonem – wystarczy wolny dzień w weekend. Rzym – tu już potrzebujemy kilku dni wolnego. Nowy Jork, Himalaje, Islandia, Dalmacja – raczej tygodnie. Trzeba ogarnąć wolne, jakoś zaplanować urlop, uzgodnić zastępstwa (nie tylko w pracy, ale np. opiekę nad psem). Na tym etapie planowania – sporo osób odpada. Są przywiązani do miejsca.
Wreszcie zdrowie. Patrząc pod tym kątem, nie odkładajmy marzeń w nieskończoność. Dla trzydziestolatka każda z tych aktywności da się wykonać, ale już niektórzy pięćdziesięciolatkowie maratonu nie przebiegną, w Himalaje nie wyjdą, nie dadzą rady spędził 3 tygodni na łodzi.
Mieć. Najpopularniejsze marzenia. Od Thermomixa, nowego TV, przez samochody, mieszkania, aż do jachtu czy samolotu. Koszty od kilku tysięcy złotych do milionów. W tym przypadku zdrowia i czasu potrzeba niewiele (ot tyle, żeby wybrać z katalogu, zamówić, czasami da się te czynności wykonać przy komputerze).
A zatem wniosek prosty – marzenia z gatunku „mieć” kosztują wyłącznie pieniądze – stąd możemy je odkładać. Te „robić” wymagają poniesienia również nakładów czasu oraz posiadania zdrowia. Nie odkładajmy ich, mimo iż teoretycznie koszt finansowy będzie bliski „mieć”.
Kiedy w 2015 roku wyjeżdżałem do pracy w Niemczech, miałem bardzo konkretne plany na zarobione pieniądze. Marzyłem o jaguarze ze średniej półki cenowej – wtedy wydawało mi się, że to będzie symbol sukcesu. Teraz, z perspektywy czasu, trudno mi zrozumieć, co właściwie mną kierowało. Myślałem też, że 100 tysięcy oszczędności wystarczy, by wrócić do Polski i wieść spokojne życie. Jednak im dłużej przebywałem za granicą, tym bardziej moje priorytety się zmieniały. Zamiast gromadzić środki na konkretne cele materialne, zacząłem inwestować w podróże i poznawanie świata. Pomiędzy inwestowałem też w akcje i inne aktywa. Podróże nauczyły mnie znacznie więcej niż jakikolwiek luksusowy samochód. Zrozumiałem, że to właśnie one – poznawanie innych kultur, ludzi i ich spojrzeń na życie – mają realny wpływ na rozwój człowieka.
Dziś wiem, że nie potrzebuję w życiu drogich gadżetów, jak termomixy czy inne rzeczy, które narzuca nam współczesna konsumpcjonistyczna kultura. Ważniejsze dla mnie są zdrowie i spokój ducha. Kiedy przestajemy gonić za rzeczami materialnymi, odkrywamy, że życie staje się prostsze, bardziej autentyczne. Konsumpcjonizm to nic innego jak sposób na poświęcanie czasu – tego najcenniejszego zasobu – na niepotrzebne rzeczy. Obecnie największą wartość mają dla mnie doświadczenia i chwile spędzone z ludźmi, którzy potrafią wnieść coś wartościowego do mojego życia.
Miałem okazję obserwować, jak życie pełne poświęceń na rzecz zarabiania kasy i dążenia do materialnych celów nie przynosi tego, czego się oczekuje. Moja mama całe swoje życie spędzała, jeżdżąc za granicę, żeby zarobić na remont domu, kupno auta i inne potrzeby. Jej małżeństwo rozpadło się przez te wyjazdy, a teraz, kiedy jest starsza, zmaga się z lękami, obawami i ciężką chorobą. I tak przeleciało sporo lat życia na dążeniu nawet nie wiadomo do czego…
Widząc te doświadczenia, staram się uczyć na błędach najbliższych. Nie chcę popełnić podobnych, by potem, z perspektywy lat, nie żałować, że nie zrobiłem czegoś, czego naprawdę pragnąłem. Dla mnie teraz najważniejsze są zdrowie i czas – to najcenniejsze aktywa, które mamy. Pieniądze mają swoją wartość, ale każdy z nas powinien umieć znaleźć moment, w którym warto powiedzieć „dość” i zacząć stawiać na siebie oraz na swoje prawdziwe marzenia.
Jest jednak małe ale… Gdyby ktoś mi powiedział słowa typu: „ucz się, pracuj, inwestuj, ale tez spełniaj swoje marzenia niematerialne” paręnaście lat temu to… olał bym go. Czasem jest tak, że człowiek musi się sparzyć sam i przejść przez to wszystko samemu, żeby pewne rzeczy dostrzec.
Dobra konsumpcjonistycznej kultury, to nie marzenia, ale zachcianki. Rzeczy, które wymyślono, aby zaprząc nas do kieratu. Jaki sens ma gadający garnek z funkcjami zwykłego malaksera – kompletnie nie rozumiem. Natomiast dla niektórych wydaj się symbolem statusu.
Co do podróży. Jak powiedział jeden z coachy – Podróże kształcą tylko wykształconych. Znam sporo osób, które były na prawie każdym kontynencie i wszędzie tylko leżały na plaży. Z drugiej strony taki Kant, nigdy nie opuścił swojego Królewca, a głupi nie był. Zatem nie mogę powiedzieć, że podróże są warunkiem rozwoju, zwłaszcza, że każdy ten rozwój definiuje inaczej. Jeśli ktoś lubi, podróżowanie stanowi świetny przykład marzeń typu „zrobić”.
Oczywiście luksusowy samochód niczego nas nie nauczy. Ale czasem warto sprawdzić, żeby się przekonać. Przy czym sprawdzić równie dobrze oznacza „wynająć na weekend”.
I masz racje, z wiekiem sporo się zmienia.
Problem w tym, że dziś ludzie patrza jeden na drugiego i jest to dosyć popularne zjawisko. Każdy porównuje się a przynajmniej próbuje porównać się do kogoś innego przeważnie widzianego w Internecie. Większość patrzy na to ile kto ma, ile kto zarabia, gdzie kto jeździ i czym jeździ. Przez to ludzie wpadają do tego kołowrotka jak myszy i ich oczekiwania i zachcianki ciągle rosną. Przez to niestety musza poświęcić coraz więcej czasu na pracę żeby sprostać swoim wyimaginowanym oczekiwaniom. A wytarczyłoby się zatrzymać… i pomyśleć czy mi tak naprawdę jest jakiś garnek potrzebny? Czy musze mieć to i tamto? Czy bez tego sobie naprawdę nie poradzę? Mi tutaj już kiedyś z pomocą przyszedł znany pewnie wszystkim film Fight Club gdzie główni bohaterowie kierowali się w życiu swoimi męskimi zasadami a nie tym co kto i ile ma. Od tego filmu zaczęła się u mnie zmiana paradygmatu. Potem doszły książki o minimaliźmie i prostym życiu a także blogi (w tym ten). I tak się zaczęła zmieniać ta cała machina, żeby z życia bardziej ciągnąć być niż mieć.
To o czym mówisz, że podróże kształcą tylko wykształconych to jest prawda najpradziwsza. Mam w rodzinie takie przypadki gdzie właśnie jedni jeżdżą na all inclusive i nie zastanawiają się w ogóle nad kulturą danego kraju i innymi ludźmi. Przyjeżdżają i jedyne co mogą powiedzieć to to, że hotel był tym razem większy/mniejszy od poprzedniego a piwo smakowało jak woda. Owszem sam popełniłem kiedyś ten błąd i pojechałem na takie wakacje. Było to w 2019 i wtedy powiedziałem, że nuda i potrzebuję czegoś innego, czegoś co mi pokaże ten świat a nie kolejny hotel i pracowników trzymających nieustannie kija w dupie, nadskakujących gościom jakby to byli jakimś lepszym sortem człowieka. Po jednym razie stwierdziłem, że to nie dla mnie i na następną wyprawę wziąłem już plecak a nie walizkę 20 kg i pojechałem na własną rękę do innego kraju. I od tego razu wszystko zaczęło wyglądać inaczej… Podczas tych podróży człowiek zaczyna uczyć się samego siebie. Jak załatwić coś w obcym kraju w obcym języku gdzie nikt nie zna albo nie chce używać angielskiego lub niemieckiego. Może i podróże nie są warunkiem rozwoju, ale na pewno uczą życia. Ogólnie rzecz biorąc to więcej można dowiedzieć się z książek na własną rękę niż zaznać w podróży do danego kraju, jednak co innego siedzieć w fotelu i czytać rozmyślając jak tam jest, a co innego przeżyć na własną rękę. Myśląc jeszcze dziś o niektórych sytuacjach lub widokach, bije mi mocniej serce. Tego „efektu” nie da się uzyskać podczas czytania wcześniej np nie będąc w danym kraju.
Ogólnie żeby coś z takiej podróży wyciągnąć trzeba obudzić w sobie ciekawość i ciągle sobie zadawać pytania. Uważam, że tylko w taki sposób człowiek jest zmotywowany, żeby czegoś nowego się nauczyć.
Polecisz konkretne tytuły książek o minimalizmie i prostym życiu?
Witam na blogu. Co do minimalizmu – tutaj moja wiedza jest zbyt szczupła. Na pewno coś Leo Babauty np. The power of less, i Loreau np. Sztuka prostoty. Z polskich autorek Natalia Kraus – Slow life w wielkim mieście. Generalnie minimalizm to zupełnie nie moja bajka. Większość minimalistów czerpie z kultury, filozofii i tradycji azjatyckiej, z którą mi nie po drodze.
Proste życie. Klasyka -„Walden”. Współcześnie: opisywane w komentarzu „Offline”. Do tego cały nurt literatury sielskiej-wiejskiej od serii „Nad rozlewiskiem…” czy „Leśna ostoja…” trudno strawnych dla niektórych, bo niestety infantylno-romansowych, ale da się z nich wyłuskać treści od przepisów kulinarnych do opisu tego, co może nas czekać. Praktyczno-wiejskie: Cisza i spokój, Miastowi czy Powrotnicy, Brudna robota, Porąb i spal. Paradoksalnie „Nawyki tytanów” Tima Ferrissa też zawierają rozdziały o prostoście. Jedzie do mnie „Slow west wege”, którą zechcę zrecenzować.
W moim przypadku stale polecam blogi: godne zycia, potem kresowa zagroda
Poza Natalią Kraus nie ma wiele książek o prostym życiu w mieście, co mnie osobiście daje sporo do myślenia.
A Piotr poleci jakieś książki o minimalizmie i prostym życiu?
Loreau i Leo Babauta tak samo. Od tych dwóch zacząłem, lecz wcześniej trafiłem na różne filmy YT gdzie ludzie ze świata podpowiadali mi jak zostać minimalistą. Nie biorę oczywiście wszystkich porad i nie stosuję wszystkiego na raz, a wyciągam esencję dla siebie i stosuje jedynie to co mi pasuje. Dla przykładu nie przestrzegam tych durnych zasad typu że mogę mieć tylko 100 przedmiotów i czy parę skarpetek liczyć razy dwa. Widać od razu że u niektórych zaszło to za daleko.
Od siebie też polecę tego bloga godne życie bo tam nie tylko jak żyć skromnie, a kobieta daje też wskazówki jak żyć dobrze i jak dbać o higienę psychiczną a to ważne.
Z YouTube Matt Davela
Z Facebooka grupa minimalizm, w której są prawie same kobiety ale można dużo się nauczyć czytając komentarze
Informacji pod siebie szukam też w internecie po różnych forach bo tam się ludzie wypowiadają jaki mają swój punkt widzenia i z tego czasem się można dowiedzieć dużo więcej niż z książki, która czasem jest pisana na siłę. Dla przykładu z tego bloga można się też sporo dowiedzieć są tu choćby dość szczegółowe wyliczenia i eksperymenty, które dają dużo informacji.
Z tego co napisał Piotr jest kilka ciekawych spostrzeżeń:
– z wiekiem i naszymi finansami zmieniają się priorytety i subiektywna ocena co jest drogie,
-zdecydowanie zdrowie i spokój ducha są najważniejsze,
– zarabianie pieniędzy i spełnianie naszych oczekiwań materialnych ( i marzeń) jest w porządku, pod warunkiem, że nasza praca to pasja lub zarabianie pieniędzy przychodzi nam stosunkowo lekko i łatwo.
Inaczej będziemy postrzegać np. kupno luksusowego, sportowego samochodu, jeżeli ciężko pracujemy i widzimy, że ta praca nas męczy a inaczej jeżeli będzie to równowartość rocznej premii ( np. dla dobrego doradcy inwestycyjnego, który zrobił wynik funduszowi).
Ważne, żeby cieszyć się z tego co mamy, ale też nie pozbawiać się realizacji ambicji, planów i marzeń.
Proszę, nie nakręcajcie mnie na pisanie znowu o samochodach. Jak zacznę, nie potrafię skończyć.
Priorytety się zmieniają z wiekiem – pełna zgoda. Niewielu znam ludzi 50+, którzy powiedzą, że woleliby kupić dobre auto, ale stracić zdrowie (albo jakiś jego ważny element).
Co do „lekkiego zarabiania”. Uważam, że czasami nagroda za ciężką pracę zmobilizuje nas do niej, chociaż praca tylko dla konsumpcji, zwyczajnie nie ma sensu, ponieważ kręcimy się w kółko.
100/100 jeśli chodzi o umiejętność cieszenia się z tego co mamy. Widok opływającego w dostatki, opowiadającego jak to nic nie ma, bo Bezos kupił 100-metrowy jacht, niewiele znam bardziej żałosnych przypadków.