O braniu kredytów hipotecznych słów kilka. Historia.

Nigdy nie ukrywałem, że jestem zwolennikiem kredytów hipotecznych. Pozwoliły one znacznej części mojego pokolenia (obecnie 40-50) w młodym wieku pójść na swoje. „Demokracja właścicieli mieszkań i domów” jaką stała się Polska w ostatnich 15 latach to sytuacja nienotowana w naszej burzliwej historii i ogromna, uwolniona fala pozytywnej energii. Skąd więc dylematy?

Kiedy braliśmy swój pierwszy kredyt hipoteczny był rok 2006. Moja żona zarówno w banku jak i u notariusza płakała jak bóbr. Zdała sobie bowiem sprawę z oczywistego faktu – wiąże się cyrografem na 30 lat, czyli na okres równy jej dotychczasowemu życiu. Wątpliwości trochę łagodziły trzy zastrzeżenia:

= kupowaliśmy swój drugi dom (w razie problemów mogliśmy mieszkanie sprzedać i spłacić kredyt),

= odsetki bardzo spadły (tzn. z 20% na początku dekady do ok. 6%),

= wielu znajomych brało kredyty i żyło z nimi już ok. roku.

Rzeczywistość okazała się nie taka straszna i pierwszy kredyt stał się okazją do gigantycznego zarobku (po pół roku intensywnego korzystania sprzedaliśmy to mieszkanie kupione na kredyt za 120 tys. za cenę 220 tys., co nawet po zapłacie podatku zostawiło nam w kieszeni ok. 80 tys. zł, z początkowej inwestycji 10 tys. na prowizje, koszty notarialne itp.).

Druga decyzja kredytowa, po pół roku od sprzedaży pierwszego mieszkania (jesień 2007 r.) zapadała już znacznie łatwiej. Niemniej jednak, ponieważ kupowaliśmy dom, którego sprzedaż, ze względów rodzinnych nie wchodziła w grę,  trzeba było dobrze wszystko policzyć. Rata wynosiła jednak 15 % naszych ówczesnych dochodów.  Kredyt został zamknięty (całkowicie i przedwcześnie spłacony) po 5 latach, kiedy sprzedaliśmy swoje mieszkanie i dysponowaliśmy gotówką.

W tym też czasie kupiliśmy dom, w którym do tej pory mieszkamy. Tutaj suma kredytu i wysokość raty mogła już porażać – 410 tys. i 2100 zł. Jednak połowa raty pokrywana była z wynajmu mieszkania. W chwili obecnej płacimy już tylko 410 zł, czyli ułamek naszych dochodów, a z mieszkania mamy comiesięczny zysk 1200 zł.  Nie powiem, tutaj decyzja zapadała po długich dyskusjach. Mieliśmy trochę oszczędności (z których spłaciliśmy lwią część kredytu), zawsze mogliśmy sprzedać dom i wrócić do mieszkania, czyli nie skakaliśmy na główkę do pustego basenu. Jednak wysokość raty, przewyższającej pensję mojej żony oznaczała jedno – w razie mojej śmierci (a w  2016 roku dwa razy się o nią otarłem), rodzina musi szybko sprzedać dom.

Kolejny kredyt hipoteczny to zakup mieszkania w górach, co nastąpiło w 2017 r. Rata 1050 zł nie wyglądała strasznie i pokrywana miała być, jako zabezpieczenie przyszłości dzieci, ze wzrostu dochodów. W rzeczywistości, ponieważ wyniosła wraz z pozostałymi około  20% naszych dochodów, nie stanowiła większego obciążenia.

Podsumowując, w chwili obecnej mam dwa kredyty hipoteczne na ok. 250 tys. zł, z łączną ratą niespełna 1500 zł miesięcznie i spłacam je bez problemu.  Obie nieruchomości, na których hipoteki figurują mają łączną wartość rynkową nie mniejszą ok.  1 mln. zł.

 

 

2 komentarze do “O braniu kredytów hipotecznych słów kilka. Historia.”

  1. Gratuluję dużej świadomości w temacie. Większość osób, z którymi o kredytach hipotecznych rozmawiałem, nigdy nie zadało sobie trudu aby policzyć jaki np. % będzie stanowił kredyt/kredyty w stosunku do majątku. Albo ile to % miesięcznych dochodów.

    Biorą kwotę x gdyż bank powiedział, że na tyle ich „stać”. Stać? Co to znaczy tak naprawdę? Ano to, że bank maksymalizując swój interes tyle odważy się im pożyczyć. Ale czy oni optymalnie tyle potrzebują? Ano właśnie 🙂

    Dzięki za wpis i przemyślenia

    1. Banki, a w zasadzie ich pracownicy liczący na premię, oferowały kredyty z ratą w wysokości 60% dochodów. Teraz trochę zmieniono politykę, ale nadal jest to chyba max. 40% dochodów.
      A premia od kredytu 600 tys. jest inna niż od 400 tys. Niedawno dwójka moich klientów dostała półmilionowy kredyt z ratą 3 tys., przy dochodach netto niespełna 10 tys. zł i obciążeniach stałych (alimenty, inne raty) na poziomie 4,5 tys. zł.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *