Dylemat – nieruchomość czy lokata – ma obecnie wiele osób dysponujących większą gotówką. Stopy procentowe, a wraz z nimi oprocentowanie lokat są bardzo niskie. Z drugiej strony istnieje strach przed stratą z inwestycji. Jak rozplątać ten węzeł gordyjski?
Zasadniczo jestem przeciwnikiem lokat. Najlepsze ledwo nadążają za inflacją. O najgorszych nawet nie warto wspominać. Ale nie to jest w nich najstraszniejsze. One po prostu rozleniwiają nas. Z potencjalnych inwestorów czynią tłuste koty, którym nie chce się łapać myszy (czyli wyższych zysków), a wolą suchą karmę z plastikowego wora (ochłapy rzucane przez bank).
W dobrych czasach mają jedną zaletę – nie można na nich stracić (przynajmniej nominalnie, bo jeśli uwzględnimy inflację, to tak). Ponieważ jednak żyjemy w czasach niepewnych (jak 95% okresów w historii), nawet gwarancje państwa niewiele nam dają (Bankowy Fundusz Gwarancyjny też ma skończoną ilość gotówki) i strata może się pojawić.
Dlatego moim zdaniem, prawidłowe pytanie brzmi: Jaka nieruchomość i kiedy? I to pomimo ewentualnej utraty wartości, problemów z najemcami itp. W czwartek rozwinę temat.