W przypadku mojej rodziny i pracujących osób na wsi w zasadzie nieprawdopodobne jest życie bez auta. Przyczyny leżą w trybie życia i słabości transportu publicznego. A jak jest w mieście?
Od razu zaznaczam, piszę o mieście (minimum 20-30 tys. mieszkańców), bo małe miasteczko to inna bajka – niewiele różni się od wsi, zarówno pod względem dostępu do pracy jak i transportu.
W takim mieście zazwyczaj funkcjonuje już lepsza lub gorsza komunikacja publiczna (czy to w postaci autobusów miejskich, czy busów, kolei), zapewniająca dojazd na miejscu i do większego ośrodka . Na miejscu są podstawowe usługi – lekarz, szkoła, sklepy, oraz często wystarczający rynek pracy (chyba, że jesteśmy specjalistą w wąskiej dziedzinie), a zatem samochód… okazuje się w zasadzie zbędny. Po miasteczku spokojnie poruszamy się na piechotę lub autobusem. Szkoła jest pod nosem (nie trzeba dowozić). Dojazd do dużego miasta zapewnia nam PKP lub PKS/bus. Jeśli nie mamy chorego dziecka/rodzica, których trzeba wozić na rehabilitację, wybitnie zdolnego nastolatka, lub wyjątkowo mobilnego zawodu (własnej firmy) spokojnie poradzimy sobie bez auta.
Sam pracuję z człowiekiem, który pochodzi z powiatowego miasteczka. Codziennie do pracy dojeżdża busem 30 km, do dużego miasta wojewódzkiego, bo kurs jest co 20 minut (a w godzinach szczytu co 10), potem z dworca idzie 20 minut piechotą. W efekcie na miejscu znajdzie się po godzinie od wyjścia z domu, a wraca tyle samo.
I na koniec paradoks – takie miasta najszybciej zaczynają się wyludniać. Przyczyna leży jednak nie w wykluczeniu transportowym lecz słabości rynku pracy, ale to temat na osobne wpisy.