Na początek dobra wiadomość. Główna przyjemność, dla której większość jedzie do Chorwacji – ciepłe morze, jest całkowicie bezpłatna. Dostęp do urokliwych plaż w zatoczkach ma każdy, kto zechce się na nich pojawić. Za wszystko inne trzeba płacić. Ile?
Ponownie znacznie więcej niż w Polsce. Jeśli ktoś zechce szaleć i płacić np. kartą kredytową, po powrocie może się srogo rozczarować. A oto przykładowe ceny:
- wynajem rowerka wodnego – 50 kun (30 zł) za godzinę,
- zakup najprostszej dmuchanej zabawki w markecie – 50 kun (30 zł),
- zakup dmuchanego flaminga – 250 kun (150 zł),
- zakup roweru – 1000 kun (600 zł), jeśli decydujemy się na market,
- wycieczka statkiem na wyspy – 180 kun (120 zł) od osoby,
- zakup wentylatora na stół – 200 kun (120 zł),
- lody – 6 kn (3,5 zł) za gałkę, przy czym są one znacznie większe niż w Polsce,
- lody -15 kn (9 zł) za 1,7 l opakowanie w markecie.
Z przyjemności korzystaliśmy głównie z lodów. Z uwagi na obezwładniający upał (ok. 30 stopni od 10 do 20) nie byliśmy w stanie niczego zwiedzać, a plany były ambitne: wyprawa do Rijeki, wycieczka rowerowa i wyjście w góry. Wydaliśmy na nie w sumie 149 kun (ok.90 zł). Tak jak napisałem na wstępie, gdy zaczynamy szaleć (np. wyjścia na piwo, lody, dmuchańce, wycieczki) szybko możemy przekroczyć próg rozsądku i wydać kilka tysięcy złotych w ciągu jednego tygodnia, a za cały wyjazd przekroczyć swobodnie nasz budżet (przypominam ok. 3500 zł) 3-4 krotnie. Oczywiście, nie polecam.