Kto czyta mojego bloga, ten wie, że głównym źródłem oszczędności żywnościowych jest dla mnie działka. Produkuje na niej owoce i warzywa. Poza tym służy mojej rodzinie jako sposób na weekendowy odpoczynek. Ale działka, zabudowana w dodatku stuletnim domem to nie tylko przyjemności, to również wydatki. Co roku muszę przeznaczyć pewną sumę pieniędzy na sadzonki, nasiona, nawozy, prąd, gaz, wodę, podatki oraz oczywiście drobne remonty. Tworzę w tym celu odpis, który jeśli nie wykonuję większych prac jest zupełnie wystarczający. W zeszłym roku wydatki były następujące:
- wiosna tj. marzec/kwiecień – nasiona, nawozy, sadzonki – razem 500 zł,
- maj – IZOMUR (środek do pozbycia się wilgoci ze ścian) – 700 zł,
- prąd, podatki, woda, gaz – 500 zł (sukcesywnie w trakcie roku),
- jesień (wrzesień) – sadzonki – 100 zł
- paliwo na dojazdy i do kosiarki – 600 zł.
Razem wydatki: 2.400 zł.
Jednocześnie rynkowa wartość zebranych plonów (stosowałem ceny jak w sklepie, nie porównując z produktami BIO) osiągnęła ok. 1800 zł. Bilans z posiadania działki wyniósł zatem -600 zł, a więc ok. 50 zł miesięcznie. Gdybym nie wykonał drobnego remontu wyszedłbym na 0. W przyszłym roku, kiedy zaczną plonować posadzone na jesieni maliny będzie jeszcze lepiej. Niemniej jednak w swoim budżecie na 2017 r. dalej planuję deficyt na poziomie tegorocznym czyli wydatki 50 zł.