O micie wody mineralnej czyli jak działa przemysł reklamowy.

W pokoleniu moich dziadków, chorzy jeździli „do wód” czyli uzdrowisk. Cel, poza towarzyskim, wydawał się jasny – poprawa stanu zdrowia. Jednocześnie, sprytni aptekarze, sprowadzali tę wodę w zalakowanych butelkach i sprzedawali. Skala produkcji i zbytu nie mogła być wielka, z racji sieci dróg, kruchych opakowań (szkło), siły nabywczej. Sprzedaż szła w zasadzie jedynie w większych miastach. Ale skoro z „mojego miejsca w górach” do najbliższego miasta dorożka jechała 4 godziny (10 km/h), a potem jeszcze dwie przesiadki, więc sami rozumiecie. Tak jak nie sprowadzano oscypka, tak i wody.

Nawet po wojnie, upowszechnienie transportu ciężarowego niewiele zmieniło. Ludzie tego nie kupowali. Dopiero po 1989 r. zaczęła się masowa reklama i sprzedaż. Wprowadzono modę na zdrowy styl życia. Widać to doskonale w formacie filmów reklamowych. Anna Lewandowska (żona sportowca i sama sportowiec) zachwyca się Kingą Pienińską. Ktoś inny reklamuje „elitarną” Cisowiankę Perlage – „polską Evian”. I ludziska to kupują. Widzimy obraz cudownie czystej wody, przesączającej się setkami lat przez skały, krystalicznej, zimnej i … smacznej. No właśnie, jaki smak ma woda? Żaden (chyba, że faktycznie mocno zmineralizowana, a wtedy – cóż, nieszczególny). Żeby ten smak uzyskać producenci dodają sztucznych „smaczków”, stąd mamy np. Żywca cytrynowego, Nałęczowiankę pomarańczową albo jabłkową. Dalej myślicie, że to naturalne i zdrowe?

Ale najlepsze zostawiłem sobie na koniec. Są wody stołowe, które …. mineralizuje się sztucznie. Czyli żadne tam gadanie o 400 latach przesączania wody przez skały (tak twierdzi Cisowianka), tylko dorzućmy minerałów do odpowiednika naszej kranówki. Kto chce poczytać …. proszę bardzo http://www.konsumentalista.pl/woda-ktora-wybrac/.

Podam przykład reklamowanej Cisowianki. Oto fragment opracowania dostępnego w internecie http://bazadata.pgi.gov.pl/data/hydro/mhp/gupw/txt/mhpgupw0747objasnienia.pdf następującej treści „W Drzewcach na terenie RSP i rozlewni wód “Cisowianka” stwierdzono wysokie stężenia azotu amonowego: 0,5 – 0,6 N-NH4. Wartości te są na granicy lub przekraczają granice dopuszczalne dla wód pitnych. Podwyższone stężenia są trwałe, gdyż wykazane zostały zarówno w latach 1977 i 1980 jak i w 1999 w analizie wykonanej dla mapy. Ponieważ warstwa wodonośna jest tu przykryta miąższym płaszczem słabo przepuszczalnego
czwartorzędu a podwyższone stężenia dotyczą dwu sąsiednich ujęć, należy uznać, że w tym rejonie amoniak stanowi lokalne zanieczyszczenie wód podziemnych pochodzenia geogenicznego. We wszystkich studniach w rejonie Łopatki-Drzewce-Piotrowice azot amonowy występuje w ilości przekraczającej 0,1 mg/dm3 , podczas gdy w skali całego arkusza 76,4% wód podziemnych zawiera stężenia niższe od tej wartości. To potwierdza podane wyżej stwierdzenie.”(dr Franciszek Knyszyński „Mapa hydrogeologiczna Polski Arkusz Nałęczów”). Dalej autor pisze o „Na pozostałej, przeważającej części obszaru występują wody klasy II. Tylko w rejonie Łopatki-Drzewce-Piotrowice, w północnej części arkusza, ze względu na znaczne stężenia żelaza, mangan oraz azotu amonowego i rzadziej innych składników, wody podziemne zakwalifikowano do klasy III”. To by było na tyle jeśli chodzi o „krystalicznie czyste wody”. Nie wykluczam, że producent Cisowianki je uzdatnia (na co wskazuje różny stopień mineralizacji poszczególnych asortymentów), ale wtedy znowu pryska mit reklamowy dziewiczości. I niewiele mnie pociesza konstatacja dra Knyszyńskiego, że azot amonowy ma pochodzenie naturalne, a nie jest zanieczyszczeniem z pól.

I tu pojawia się kolejna myśl – czy wody mineralne to interes i… dla kogo? Dla producentów – na pewno. Woda wodociągowa w gminie Nałęczów kosztuje 3,39 zł/m3. To są mniej-więcej koszty produkcji. Przekładając to na litry mamy … 0,00339 zł/litr – dobrze czytacie 3 litry kosztują … 1 grosz. A w sklepie? 9l za 10,44 zł – ponad 1 zł/litr. Przebitka z 3 groszy do 10,44 zł, czyli x 350. A te butelki plastikowe? Zdrowe czy mają mikroplastik?

No i tym sposobem doszliśmy do mitu: woda mineralna jest zdrowa. Trzeba jej pić minimum 3 litry dziennie. Słyszeliście takie rady? Ponownie wracamy do składu takiej wody. Reklama mówi „naturalne źródło wapnia i magnezu”. Skupmy się zatem na tych dwóch pierwiastkach. Dla polecanej niskosodowej Cisowianki „średniej” to:

  • 130 mg/l wapnia,
  • 22 mg/l magnezu,
  • 11 mg/l sodu,
  • 540 mg wodorowęglanu,
  • 22 mg krzemionki.

O wapniu – zdrowy dla kości, o magnezie – reguluje pracę serca, sód – w nadmiarze szkodliwy, krzemionka – dobrze działa na skórę, włosy i paznokcie. A wodorowęglany zmieniają równowagę kwasowo-zasadową organizmu. I tu się pojawia problem. Bo z jednej strony dobrze działają przy zgadze i stresie, z drugiej – w nadmiarze powodują odkwaszenie organizmu, które w niektórych miejscach jest potrzebne (np. w kobiecych drogach rodnych), ale i w żołądku mamy przecież kwas.

I pojawia się pytanie? Czy tego magnezu, wapnia, sodu, krzemionki, wodorowęglanu to jest w wodzie dużo, czy mało? Według reklam – sporo. To patrzcie.

W zakresie wapnia norma dla panów w naszym wieku wynosi ok. 1200 mg dziennie. Musielibyśmy wypić … 9 l wody. Jak to mówiło się w moim domu – w brzuchu zalęgną się żaby, pomijam już koszt, to prawie niewykonalne. Równoważnik stanowi ok. 1 litra mleka lub 200g sera Brie.

W litrze wody jest 22 mg magnezu. Żeby osiągnąć zalecane spożycie (420 mg) musielibyśmy wypić… 19 l wody dziennie albo… 200g kaszy gryczanej lub 700g chleba razowego).

A te 19 l wody oznaczałyby torturę, ogromną ilość sodu, wodorowęglanu i… ruinę dla portfela.

Mit nadzwyczajnych właściwości wody mineralnej – obalony. Nawet jeśli dzięki zabiegom uzdatniającym nie szkodzi (czyli usunięto te wszystkie azoty amonowe, żelazo, mangan ponad normy) trudno nazwać ją naturalną, a żeby zagwarantować spożycie zalecane minerałów, musielibyśmy ją pić w ilościach, nie 1 butelka (1,5 l) dziennie, ale 1 butelka na godzinę od pobudki do pójścia spać. To wyjaśnia długowieczność pokolenia naszych pradziadków, pomimo tego, że o Nałęczowiance, Żywcu-Zdroju, a nawet `Kindze Pienińskiej nie słyszeli. Mieli szansę na 80-90 lat w zdrowiu (tzn. do końca chodzili samodzielnie), ponieważ norma żywieniowa sprzed 150 lat na wsi, opierała się na mleku (zwykłym i zsiadłym), kaszy (w tym gryczanej), ziemniakach (doskonałe źródło zdrowego dla serca potasu), a soli jedli niewiele, ponieważ… była droga.

W efekcie Matrix próbuje nam sprzedać z ogromnym zyskiem nie zdrowie, lecz mit od zdrowiu. A im więcej takiej wody kupimy, tym więcej zarobi korporacja i przeznaczy na reklamę. Koło się nakręca.

32 komentarze do “O micie wody mineralnej czyli jak działa przemysł reklamowy.”

  1. W dzisiejszych popieprzonych czasach mozliwe jest nawet sztuczne mineralizowanie wody.
    Ale bylem wielokrotnie np.w Krynicy albo w Iwoniczu c\y Nałeczowie i pilem tam rozne wody, np. „Naftusia”-czuc bylo w niej wyrazny posmak ropy.Z innych-Słotwinka, Jan, Zuber.Czy byly sztucznie mineralizowane nie wiem, ale watpie, bo to lata 90-te i wyplywaly prosto z kranow w uzdrowisku.
    Byc moze dzisiejsze butelkowane sprzedawane w sklepach sa sztuczne jak napisales.

    1. Te lecznicze muszą być naturalne… i dlatego są obrzydliwe. Resztę można mineralizować.

  2. … z zaletami wiejskiej naturalnej zywnosci oczywiscie zgadzam sie.Nie bez powodu Kredens bierze teraz kupe kasy za zwykle wiejskie sery, mleko czy inne.

    1. Teraz jest moda na wiejskie i tradycyjne. Ludziom przejadły się gotowe dania z ogromną ilością sodu i bez wartości odżywczych.

  3. Nie można nie pić wody. Dziecko ma w plecaku zawsze coś do picia i… dzięki przywołanemu przez Ciebie marketingowi jest to zwykle butelkowana woda. Dla naszego pokolenia, dla którego oranżada i Coca-Cola to był szczyt wyrafinowania jest to trudne do zrozumienia, że dzisiejsze dzieciaki do picia po prostu wolą zwykłą wodę. Może to wynikać z tego ,że jest smaczna. Być może w mniej zurbanizowanych częściach Polski woda nie ma smaku, ale uwierz mi, że nie piłem w dzieciństwie wody z kranu, bo się nie dało. Mleczne zabarwienie i zapach chloru gasił moje pragnienie natychmiast po napełnieniu szklanki kranówką. Do dziś wiele miast czerpie wodę z rzek po jej uzdatnieniu, dotyczy to choćby Warszawy, czy Wrocławia. Sieć wodociągowa pamięta poprzednie stulecia. Zakamieniona, nieszczelna, skolonizowana odcinkowo drobnoustrojami. Woda jaką pamiętam z okresu studiów w Poznaniu z trudem nadawała się do herbaty, przegotowaną bez dodatków piło się z obrzydzeniem. W miastach mieszka ponad 20 mln Polaków, w samej Warszawie prawie 2 mln. Może to dla tych ludzi adresowane są wysiłki producentów wody butelkowanej. W mieście, w którym mieszkają moi teściowe regularnie sanepid ostrzega przed skażeniem wody E. coli. Co na terenach nawiedzonych powodziami? Co ludzie mają wtedy pić? Nie ma przymusu picia wyłącznie wody butelkowanej, na półkach w markecie jest zwykle kilka zgrzewek jednego gatunku wody, nieraz mam problem żeby kupić trzy zgrzewki Muszynianki. Woda pojawia się w większych ilościach w sklepie sezonowo. Wybierana jest najczęściej gazowana, taka latem lepiej smakuje. Pracodawcy są w upały zobowiązani do zapewnienia wody pracownikom, wpuszczają to w koszty. W czasach kiedy nie było wody w plastikowych butelkach, kiedy chciało się pić, trzeba było stać w kolejce do saturatora, wodę z nich nazywało się „gruźliczanką”. Tańsza od butelkowanej nie była. Teraz mogę sobie latem kupić schłodzoną w plastikowej butelce i pić łykami w drodze. I jeszcze jedno: kubik wody w tej chwili kosztuje 10 złotych (trzeba dodać koszt kanalizacji), przegotowanie litra po podwyżkach prądu – 10 groszy, jeśli chcemy wodę zabierać ze sobą w butelkach trzeba dodać kilka litrów na umycie szklanych butelek i wyparzenie ich. Dość trudno kupić szklane butelki z wielorazowym korkiem, trzeba kupić przynajmniej jedną butelkę taniego wina. Chodzenie z pustą butelką po winie w mieście grozi mandatem, wypada butelkę wyrzucić i później kupić następne wino. Przypomina mi się sytuacja, w której byłem świadkiem w sądzie, potrzebowałem wody, bo zeznawałem długo – no jak miałem iść do sądu z flaszką po tanim winie? Pewnie nawet strażnik nie wpuściłby mnie tam. Z kranu nie leci gazowana woda, trzeba kupić system soda stream lub podobny – też koszt niemały. Ja mam po prostu ośmiokilogramową butlę CO2 i tzw. keg pepsi, który napełniam gazem w dwie doby, całość podłączoną do kraniku w blacie jak w bufecie. Koszt litra gazowanej wody rośnie jednak do 50 groszy. Czy naprawdę warto aż tak oszczędzać, żeby nie kupić ani jednej butelki wody w sklepie?

    1. My jesteśmy już inne pokolenie. Teraz młodzież nie chodzi z butelką po winie, ale taką małą filtrującą. Są filtry do wody w dzbanku. Nie musi być gazowana jeśli nie śmierdzi kamieniem. Istotnie w czasach naszej młodości uzdatniano chlorem, teraz chyba inaczej bo przestało cuchnąć. Zresztą nawet w obrębie jednego miasta różnicę są ogromne – większość problemów da się rozwiązać filtrem.
      Nie piszę, że woda butelkowana jest niewygodna, ludzie kupują ją nie tylko z powodu reklamy, ale zysk producentów – ogromny.

    1. Mam studnię głębinową, to wcale nie takie proste rozwiązanie, bo woda jest badana raz na 6 miesięcy i nie wiem nawet gdzie są dostępne wyniki badania wody. Można zlecić prywatne badanie w sanepidzie i wtedy koszt to 400 złotych jednorazowo. Mam też wodę jurajską z wodociągu – jak Ty i tą wodę piję na co dzień. Jak na preppersa przystało stale mam w zapasie około 100 litrów wody. Gazowanej, bo się najlepiej przechowuje. Trzeba ją okresowo wymieniać więc ją wypijam z rodziną sukcesywnie i wymieniam na nową. Woda butelkowana to bardzo praktyczne rozwiązanie.

        1. Studnia kopana w wielu miejscach niestety nie ma szansy się sprawdzić. Raz – zanieczyszczenia i konieczność badania wody. Miałem klientów ze wsi w Beskidzie Niskim, których woda przekraczała normy. Dwa – niski poziom wód gruntowych.

          1. …wzialem kiedys rozdzkarza, skasowal 500 i powiedzial,ze nie ma skrzyzowania ciekow podziemnych i wody nie bedzie.Chyba,ze podskorna.
            Na tych skrzyzowaniach rozdzka mu sie wygina w dol.Moze da sie samemu ale nie wiem.

          2. Moi rodzice kiedyś bawili się różdżką, wahadełkiem. Myślę jednak, że doświadczony różdżkarz patrzy na co innego – rośliny, układ terenu, nie kieruje się tylko układem patyka. Podobno kiedyś na wsiach była metoda – na zwierzęta. Jedno położy się na ciekach wodnych a zwłaszcza ich skrzyżowaniach, inne – nigdy. Przy czym ludowe mądrości bywały zawodne. Opowiadają o tym jedni z bohaterów „Ciszy i spokoju” Natalii Sosin-Krosnowskiej. Stary studniarz wkopał się na wiele metrów, a wody nie znalazł. Oczywiście winne było wszystko dookoła (za wolne kopanie, przestoje itp.), a nie fakt niewstrzelenia się w miejsce.

          3. Do 7.35: zdolnosci do znalezienia wody, oprocz tego co napisales (rosliny, zwierzeta) , troche przypominaja zdolnosci paranormalne i szukanie duchow 🙂 , dlatego trudno to naukowo rozpracowac.

      1. No chyba,ze na dziko, bo zalatwienie pozwolenia na studnie np. na warszawskim podworku jest bardzo watpliwe 🙂

        1. Chyba we wszystkich większych miastach trudno załatwić. Bo Sławek pisząc o tym, że 20 mln ludzi mieszka w Polsce w miastach, napisał prawdę. Niemniej jednak połowa z tych 20 mln mieszka w miastach znacznie mniejszych, czasami przypominających wsie (do 2015 r. żeby uzyskać status miasta trzeba było mieć ponad 2000 mieszkańców, za obecnej władzy wystarczy kilkuset). Stąd jest różnica pomiędzy Warszawą, gdzie jesteś anonimowym pionkiem, a takim Opatowcem, w którym wszyscy ze 336 tubylców, doskonale Cię znają. Tam i załatwić wszystko można szybciej i woda lepsza.

    1. Czytałem ten artykuł o podatku. Jak niestety w wielu miejscach w internecie – liczy się klikalność. Nic nie wiem o nowym podatku od samochodów spalinowych za dwa lata, a zdjęcie ilustracyjne pokazuje wręcz rzecznika Fogla, który prawi iż takiego nie będzie. Klasyczne straszenie nieistniejącym zwierzęciem, jakby już stało na progu.
      Autor artykułu nie odróżnia promocji (rowery w zimie – sam znam kilka osób, które tak dojeżdżają do pracy) od zakazu. Wszędzie widzi lewactwo, jakby rower/autobus/pociąg miał poglądy polityczne i był z natury lewicowy, a auto kojarzyło się z prawicą. Przecież PKS+ i PKP to akurat domena PiSu, istotnie mądra, o ile dobrze wykonana (a nie jest). A tu wystarczy stare rozróżnienie na głupie/mądre, wykonalne/niewykonalne. Pomysł zakazu aut spalinowych, ich wjazdu do miast, sprzedaży, a na końcu posiadania, jest po prostu, w naszych warunkach głupi i niewykonalny. Pomysł promocji jazdy na rowerze, dojazdu pociągiem ma sens w określonych warunkach. Na pewno lepiej mieć alternatywę niż jej nie mieć.
      Tu przypomina mi się mem. Stoi gość i myśli: nie stać mnie na paliwo, kupię elektryka za 300k, ma to sens. Sam mam elektryka, opisuję jego wady i zalety, ale to nie jest auto dla każdego. Do szybkich podróży się nie nadaje, bo jedzie się znacznie dłużej. Być może na razie, być może na zawsze. Skoro moja Kona (zaraz razem z Porsche idzie na sprzedaż) kosztuje 115k jako używana, czteroletnia, nie stanowi żadnej alternatywy dla poszukiwacza okazji za 25k. Taki albo wciągnie TDI, albo jak mój teść, Dacię w dieslu.

      Nie wierzę w żaden zakaz sprowadzania aut używanych za 2 lata, to sprzeczne z fundamentalnym prawem UE tj. swobodnym przepływem towarów, tam nikt się na tai przepis nie zgodzi. Już mieliśmy precedens z kierownicą po prawej stronie, dopóki WB była członkiem Unii. Podatku też nie wprowadzą, musieliby kosić własny elektorat. Wilanów ma swoje białe, służbowe Corolle w hybrydzie, a wieś i małe miasta (bastion PiS) różne odmiany TDI. I to właśnie te drugie byłyby eliminowane.
      Jak na portal profesjonalny (a nie osobisty) razi mnie też spora liczba literówek, lub wręcz błędów ortograficznych.

      1. Wlasnie o to chodzi,ze to my mamy decydowac czymjezdzimy a nie UE.
        Artykul faktycznie troche na wyrost, peqnie chodzilo o klikalnosc i wstrzasniecie odbiorcami.Zeby zwrocili uwage na problem.

        1. Właśnie strasznie stronniczo. Bo ja czasami zapędzam się w krytykę, ale potrafię przyznać rację (jak z Mieszkaniem+, pomysł dobry – tylko wykonanie nie wyszło, bo ugrzęzło w biurokracji, walkach frakcyjnych itp.). W artykule oskarżenia o zdradę, wiele mocnych słów, a jeśli chodzi o konkrety, to naginanie faktów do maksimum.

      2. …wypowiedzi politykow,ze czegos nie bedzie, juz nieraz okazywaly sie odwrotnoscia .Jak radio Erewan 🙂

    1. Przez wiele lat karoserie robiono z drewna (chyba nawet jeszcze po II WŚ). Tylko wtedy aut było mało, to i szansa na spotkanie niewielka. Problem pewnie w strefach zgniotu. No i tam to raczej polimer niż sam papier (tzn. polimer z włókien celulozy).

      1. Wtedy auta rozwijaly predkosc jakies 80 km/h.Ostatnie auto , o ktorym wiem,ze mial drewniany stelaz kabiny, to KRAZ.

        1. …innowacje w przemysle sa cenne, ale akurat ta innowacja ma na celu pseudoekologiczne przerabianie odpadu na karoserie samochodowe, zrozumialbym gdyby robili z tego odpadu np.reczniki czy wycieraczki pod drzwi, a nie najwazniejszy element konstrukcyjny pojazdu, od ktorego zalezy zycie pasazerow.

        2. … jeszcze elementy z drewna mialy DKW lata chyba 50-te (zartowano,ze DKW znaczy dykta, klej i woda).Pewnie jeszcze inne tez.

        3. Bodajże DKW robiła całe karoserie auta z drewna, nie tylko stelaż karoserii. Odpowiednio wyselekcjonowane, ułożone – było odporne na zginanie – oczywiście do czasu. No i robaki miały co jeść.

Skomentuj Oszczędny Milioner Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *