Pół-emerytura. Sposób na oddech we współczesnym świecie. Czy jesteś na nią gotów?

Dzisiejszy świat pokazuje nam swoje niewesołe oblicze. Po raz pierwszy od dekad (praktycznie od wojny, lecz wtedy to inna sprawa) średnia oczekiwana długość życia spadła. Jednocześnie pogorszyły się prawie wszystkie parametry ekonomiczne. Pokolenie dzieci, co stanowi istotne novum, będzie miało gorzej niż rodzice. Agresywny kapitalizm, z jego wysysaniem sił życiowych, teorią nieograniczonego wzrostu, nie sprawdził się. Po prawdzie, i recepty typowo socjalistyczne (kontrola cen, rozdawnictwo), wyglądają kiepsko (vide: Węgry, Polska, Hiszpania). Na ubożenie i wywołany nim stres, istnieje recepta (a sam połowicznie ją przetestowałem) – pół-emerytura. Z czym ją zjeść?

Klasyczny kapitalizm (i socjalizm też) zakłada – przez 30-40 lat pracujemy na wysokich obrotach, potem, gdy osiągniemy pewien wiek oraz wysoki stopień wyczerpania – dostajemy bezterminowe wolne, a niewielka gotówka nie przestaje wpływać na nasze konto. Wady? Są.  W wieku 25 lat perspektywa sześćdziesiątki wydaje się tak odległa, że aż nierealna. Nawet czekanie na kolejny roczny dwutygodniowy urlop zabija. Poza tym, co to za radość z wolnego, gdy pieniądze często znacznie mniejsze, a zdrowie słabsze. Klasyczny (przynajmniej u nas) emeryt kręci się wokół triady (przyjemnej nie powiem, o ile wynika z wyboru a nie konieczności): działka, wnuki, telewizor.  Ruch FIRE w USA trochę to zmodyfikował. Doskonale zarabiający profesjonaliści pracują intensywnie 10 lat, żeby przez kolejne 50 korzystać z życia. Wygląda fascynująco, lecz czy każdy ma taką pensję? Na nasze warunki, żeby w 10 lat zebrać na 50 trzeba zarabiać faktycznie doskonale (obrazowo – 5 razy tyle, co wydajemy). Zakładając nawet minimum rodzinne 4-5 tys. pobory musiałby wynosić 20-25 tys. zł netto, połączone ze stopą oszczędności 80%  i to na początku drogi zawodowej. Ewentualnie drastycznie zmodyfikować styl życia (o czym niżej).

System taki zakwestionował Timothy Ferriss, wprowadzają novum: mikroemerytury. To trwające znacznie dłużej (3 miesiące – 2 lata) przerwy w pracy. W tym czasie żyjemy za zaoszczędzone, zarabiane dorywczo pieniądze i korzystamy z życia. Podróżujemy po świecie. Pomijając aspekty indywidualne (czy faktycznie podróże, próbowanie wciąż nowych sportów to nas szczęście), nie znam sposobu, by powtórzyć to z rodziną. Dlaczego?  Taki styl wymaga ogromnej mobilności (w tym roku w Bangkoku, za 5 lat w Kairze), a dzieci generalnie cenią sobie stabilność.  Z kolei niestabilność jako metoda, sprawdza się może u blogerów podróżniczych, inwestorów (jak Ferriss) ale nie u właścicieli firm tzw. starej ekonomii: piekarni, gospodarstw rolnych, czy produkujących cegły. Nie mówiąc o tym, jak zrealizujemy karierę zawodową nauczyciela, lekarza czy przedstawiciela handlowego (o klasycznych pracach biurowych nie wspominając). No i kwestia pieniędzy. Pięcioosobowa rodzina potrzebuje ich zdecydowanie więcej niż para. Dlatego, choć fascynująca i otwierająca oczy książka „Czterogodzinny tydzień pracy” dla 70% ludzi (szarej większości) pozostaje   niezrealizowanym ideałem.

Do brzegu jednak, do brzegu. Od początku tego roku (a nawet częściowo od początku pandemii) ćwiczę na sobie zupełnie inny sposób funkcjonowania. Cykle praca-wypoczynek już nie w obrębie 4-5 lat,  a tym bardziej całego życia, lecz tygodnia. Po prostu testuję model: praca 4 dni, odpoczynek pozostałe 3 dni (czterodniowy tydzień pracy z długim weekendem lub urlopem w środę albo czwartek). Ewentualnie 1 przedłużony weekend (5 dni) miesięcznie. Nazywam go właśnie pół-emeryturą. Gdy do tego dodam 2-tygodniowy urlop i  takiż pobyt w sanatorium na L4, wygląda to całkiem nieźle. Czy to możliwe? Możliwe, aczkolwiek wymaga zmiany paradygmatu i sposobu funkcjonowania. Czy oznacza, że przez połowę dni w miesiącu (weekendy + urlop+zwolnienie – średnio pracuję 3,5 dnia tygodniowo) literalnie nic nie robię? Nie. Właśnie żyje sobie jak młody (jeszcze) emeryt. Pojadę na działkę, wykonać prace ogrodnicze, lub pobawić się z psem. Spędzę poranki z dzieckiem. Odwiedzę średniego i obejrzę mecz. Wybiorę się w  góry, pochodzę po nich, wypiję piwo z przyjaciółmi. Do pracy siądę na godzinę dziennie (urlop w pracy, urlopem, ale klienci firmowi nie poczekają). Nic wielkiego. Żadnego zwiedzania świata, same proste przyjemności (jedzenie, spanie, relaks) Często wtedy właśnie pośpię dłużej (lub wstanę o 2 w nocy, coś zrobię, i kładę się ponownie na 2-3 godziny) Czy jestem jedyny? Też nie. Znam kilku właścicieli firm (i etatowców, chociaż ich mniej), działających w takim trybie. Intensywnie pracują 3-4 dni w tygodniu, żeby pozostałe bimbać sobie (i podróżować w zasięgu 4-5 godzinnego wyjazdu autem). Warszawiacy jadą na Mazury, Wielkopolanie nad morze, Ślązacy, mieszkańcy Świętokrzyskiego, Lubelszczyzny czy Podkarpacia w góry. Albo na działkę. Albo zwyczajnie piją kawę we własnym ogrodzie.

Teraz czas na zasadnicze pytanie – Jaki to ma wpływ na poziom odczuwania stresu? Ogromny. Jestem dużo bardziej wyluzowany, nie czekam tak  końca tygodnia.  Weekend wydaje mi się dłuższy. Ot, ostatnia historia. W poniedziałek i wtorek w pracy. W środę – urlop. Montowali mi kozę, a jeszcze pojechać na działkę  – kot sąsiadów, schował się w moim garażu i musiał zostać wypuszczony, przy okazji przywiozłem skrzynię drewna. W czwartek – kolejny urlop, ale w celu firmowym – spotkanie z klientem, połączone ze 300 km podróżą. Całe 8 godzin. W piątek – do pracy. Sobota-niedziela, wiadomo – wolne. I ta myśl, w sobotnie popołudnie, jaki relaks. Niedzielny spacer z psem – czy ten weekend trwa już 5 dni? Nie, formalnie 2.

Ale przestaję słodzić. Jeśli potraficie dobrze liczyć, taki tryb życia wymaga spełnienia jednej z 3 opcji:

  1. własna firma (i to raczej nie zakład mechaniczny, czy restauracja – chociaż znam pizzerię pracującą teraz systemem pt-nd, gdy najwięcej klientów),
  2. dużo urlopu (to ja – mam go: 2 tygodnie długiego + 44 pojedyncze dni rocznie, łączone w bloki),
  3. praca na pół etatu (ew. w systemie 12/24).

Czy którakolwiek z nich jest realna w Twoim życiu? Nie mówię, że dzisiaj, lecz w ogóle. Popatrzmy.

Nauczyciel ma 2 miesiące wakacji, potem może spędzać w szkole 3-4 dni (jeśli w pozostałe pracuje intensywnie).

Lekarz/pielęgniarka, często dają radę w systemie 12/24. Podobnie zatrudnieni w różnych służbach. Mój pracodawca też oferuje stanowiska z 12-godzinnymi dyżurami 4 razy w miesiącu. To dodatkowe 48 dni wolnego.

A mechanicy, fryzjerki, kosmetyczki? Może da się wynegocjować taki grafik.  Albo przejść na 4/5 etatu (może nawet na pół). Gra warta świeczki.

Gdzie więc leży pies pogrzebany? Nie ukrywajmy, są i cienie. Nie piszę o sobie (zarabiam mimo pracy 4 dni/tydzień, całkiem nieźle), lecz dla większości problemem staną się niższe zarobki. Bo pielęgniarka/fryzjerka/kosmetyczka w ten dzień wolny, łapie fuchę. Lekarz idzie do prywatnego gabinetu. Nauczyciel odwala korki. Czy musi? Czasami, wcale nie, tylko taką drogę widzi wokół siebie, jako jedyną stosowaną.  Co więc robić?

Jako jedno  z lekarstw na pęd proponuję  oszczędność, sztukę obywania się. Jeśli nie oglądam TV, nie potrzebuję telewizora (mój ma 12 lat i włączam go wyłącznie na mecze). Jeśli kupię dobrego laptopa, dłużej służy (mój Macbook skończył właśnie 7 lat i po wymianie baterii  – 600 zł, śmiga). Ubranie codzienne kupuję w Juli, nie u Tommy’ego Hillfingera jak wielu z mojej bańki. A zaoszczędzony na niezarabianiu czas, przeznaczam na kombinowanie, produkcję żywności i… życie. Oczywiście, mam za sobą 20 lat życia zawodowego z pewną intensywnością. Lecz przy okazji trójkę dzieci, którym kupiłem mieszkania (koszty). Z drugiej strony, zaliczyłem parę zakupów, które planowałem głównie dla przyjemności, a okazały się całkiem niezłą lokatą (w tym samofinansujące się mieszkanie w górach – podwoiło swoją wartość). Czyli gdybym „nie poszedł w dzieci”, już w wieku 32 lat, żyłbym „pół-emeryturowo” lub „pół-etatowo”. Co najlepsze, moje szczęście (jestem szczęściarzem) i zdolność do kombinowania zapewniły mi ten stan pomimo prowadzenia mikrofirmy i dwóch etatów (aczkolwiek w biurze pojawiam się na, odpowiednio 16 i 24 godziny tygodniowo, nie licząc urlopów), a więc niezłych (przekraczających średnią) dochodów.

Jednak, dość o sobie. Młodych (i trochę starszych, czyli moich równolatków) interesuje jakie kroki podjąć, aby pół-emerytury mogłyby być realne.

  1. Wybierz dobry zawód. Są takie, gdzie pracuje się rzadziej, a intensywnie. Np. w systemie zmianowym 12/24, a nawet 24/48.  Nie masz takiej pracy? To ją zmień, zdobądź nowe kwalifikacje. W wieku 45 lat nie jest na to za późno. O dziwo, nie oznacza to wcale niższych zarobków (czy lekarze, pielęgniarki, IT zarabiają mało?).
  2. Jeśli dorabiasz, rób to w dni pracujące. Czyli lepiej 4 dni 12-godzinne, niż 6 po 8 godzin.
  3. Nie rozbudzaj swojego apetytu. Wielki apartament? Prestiżowa dzielnica? Zmiana wystroju kuchni co 4 lata? Drogie wakacje?  Tylko, jeśli jednocześnie stać Cię na oszczędzanie i inwestowania. W praktyce, musisz zarabiać faktycznie dużo. Znam człowieka, który wydaje na weekend równowartość dwóch średnich krajowych, ale zarabia co najmniej 10 razy więcej.
  4. Produkuj żywność. Przy inflacji bardzo ważna rada. Oszczędzasz  i rozwijasz umiejętności praktyczne.
  5. Optymalizuj i łącz. Czyli montuję w domu kozę, opalaną drewnem z karczunku działki. Podwójny zysk. Grunt da się zagospodarować, a ja ograniczam wydatki na grzanie domu. Kupiłem mieszkanie w górach, które utrzymuję za cenę 10-dniowego noclegu raz w roku, dodatkowo zyskuje na wartości. Dzięki wyjazdom w góry zyskałem paru przyjaciół i… klientów.
  6. Przemyśl niestandardowe metody zapewnienia sobie dachu nad głową. Ostatnio zszokowała mnie jedna rozmowa. Usłyszałem o ratach kredytu (budowa i urządzenie domu) na poziomie … 8 tys. zł (po podwyżce, wcześniej było 2 razy mniej). Jasne, kiedyś ten dom zostawi się dzieciom, ale ile trzeba pracować, z ilu rzeczy zrezygnować, żeby pokryć takie zobowiązanie? Mnie rata 1/5 dochodu rodziny, wydawała się za duża, bo utrudniała inwestowanie.

Wiem teraz mieszkania stały się horrendalnie drogie. Dlatego popełniłem kiedyś wpis na ten temat i dalej rozgryzam, co tu jeszcze doradzić. Optymalne wydaje mi się małe siedlisko na granicy miasta (dostępne z działka 15a,  w cenie dużej kawalerki blisko centrum)  ew. działka kawałek od miasta (15 km za granicami) i domek na zgłoszenie, może być w technologii kanadyjskiej. Miałem oferty zeszłej jesieni za 60-80 tys. zł + cena działki, teraz to może 120 tys. zł. Przykład wielu młodych sprzed 10 lat pokazuje, że czasem warto, nim pojawią się dzieci, zacisnąć zęby, dorobić na saksach i zacząć bez długów.

Na koniec jeszcze jedna optymistyczna (że nie Donald „nic nie mogę” Tusk) historia. Mam kumpla z dzieciństwa. Oboje rodzice pod granicą upośledzenia umysłowego. Nawet za PRL-u starczało im na minimum. Coś pomagali dziadkowie. Skończył tylko podstawówkę. W spadku dostał niepodzielone ze stryjami (de facto 1/8) 3-hektarowe gospodarstwo ze zrujnowanym obejściem. Zaczynał, podobnie jak ja pod koniec lat 90-tych.  Teraz stoi porządny dom (zbudowany własnymi rękami), zadbane podwórko. I (co istotne z punktu widzenia tytułu wpisu) pracuje z żoną w systemie: kwiecień, maj, sierpień – na maksa u bauera w Niemczech, reszta roku jakieś fuszki, ale generalnie w obejściu i „za piecem”. Więc nie szukaj wymówek, że wykształcenie nie takie, czasy ciężkie, tylko kombinuj. To Twoje życie, nikt go za Ciebie nie ułoży, tak żeby było wygodne jak dobrze dopasowane buty.

 

 

49 komentarzy do “Pół-emerytura. Sposób na oddech we współczesnym świecie. Czy jesteś na nią gotów?”

    1. Tak, jak masz firmę usługową to jest łatwiej zrobić sobie 3-5 dni wolnego. Rzecz w tym by korzystać z tego regularnie (raz w miesiącu). U mnie wymagało to właśnie ograniczenia dg, bo wcześniej cały ten długi urlop przeznaczałem dla klientów.

  1. Ja np mając 30 dni urlopu kombinuje tak żeby conajmniej 5 razy wyjechać w roku na wakacje i mieć 3 dni wolnego w tygodniu. Od poniedziałku do czwartku praca w biurze i w piątki robie home office a więc wtedy też mam większość spraw z tygodnia już ogarnięte i mogę sobie posiedzieć na spokojnie w domu ale też nigdzie wtedy nie wyjeżdżam bo jakby była duża awaria to muszę podjechać . Wykorzystuje dni wolne jak tylko się da, jeżdżę po Europie, czytam książki, sport, rower, dobre jedzenie
    .. w pracy też staram się nie przemęczać i robie swoje obowiązki powoli i dokładnie, też się dużo uczę w pracy i słucham audiobooków żeby mi czas przyjemnie leciał. Mogę śmiało powiedzieć że w wieku 29 lat czuje się trochę jak polemeryt. Jedyny problem to fakt że jesteśmy na obczyźnie sami i rzadko widzi się rodzinę ale jestem typem człowieka introwertyka i nie potrzebuje codziennych spotkań z nimi :]

    1. I o to chodzi. Przy czym w IT, w paru innych branżach sytuacja jest wyjątkowa. Generalnie właśnie tam praca zdalna wiele zmieniła, bo skoro nie trzeba być w biurze ani u klienta, to siedzimy sobie w domu, w ogrodzie, w zasięgu półgodzinnego dojazdu.
      Ale nawet przy produkcji, w budowlance, gdzie liczy się fizyczna obecność, da się tak ustawić grafik, nadgonić robotę, że właśnie te długie weekendy (pół-emerytury) pozwolą nam na poczucie luzu.

      1. Tak, da sie, pod warunkiem,ze jestes wlascicielem firmy a nie pracownikiem.Bo pracownik musi pracowac,zeby robota szla naprzod.Nadgonic specjanie sie nie da.To nie praca przy komputerze, ktora mozna wykonac np. w nocy.Tzn.w sytuacjach koniecznych mozna, ale robota wtedy nie idzie, w nocy trudno o dostawy materialow itp.

        1. Do 18.14. Pracownik ma nawet lepiej. Może pracować na pół etatu – i już ma pół tygodnia z głowy. Inny robi w systemie 12/24. Na zlecenie – wtedy normą staje się wykonana praca. A efektywny specjalista zrobi więcej w 30 godzin tygodniowo niż leń w 40.
          Oczywiście, wiem jak pracuje budowlanka. Minimum 50-60 godzin w tygodniu, bo poza 10-12 godzinami pn-pt, dochodzi jeszcze sobotnie przedpołudnie. I tu te szkodliwe nawyki trzeba zmieniać. Osobiście zawsze byłem przeciwnikiem dupogodzin i mądry szef sam je zwalcza. Młody i głupi, wykonywałem ok. 50% pracy 4 osobowego zespołu, nic z tego nie mając. Teraz to się zmienia. Przykład idzie z IT (zobacz, co napisał Piotr), ale młodzi nie chcą pracować w nadgodzinach, a starzy już nie są w stanie (albo zmądrzeli i też nie chcą). I gdy tylko będą mieli wyjście, wykombinują jak od tego odejść. Jednym ze sposobów wydaje się połączenie skrócenia czasu przychodzenia do pracy z zachowaniem dotychczasowej wydajności. Sam wiesz, jak wygląda np. KNR kładzenia płytek, a ile ich położy dobry glazurnik. Tylko na niego przypada 4 leni, którzy snują się lub pracują powoli. Tu różnice mogą być nawet większe niż w biurze.

          1. Jasne, sam nigdy nie zatrudnialem na dupogodziny tylko od wykonanej roboty. Ale juz moi podwykonawcy tak zatrudniaja,przynajmniej niektorzy.Uwazam to za blad,ale nie moge im narzucac jak maja dzialac.
            Oczywiscie normy z KNR-ow czesto nie oddaja nakladow pracy.Chocby naklady na montaz zbrojen-za niskie,ale w powiazaniu z szalunkami i betonowaniem juz wystarcza.Glazura to samo jak piszesz.

          2. Tu działa zasada. Szybki – oczekuje wynagrodzenia od wyniku, powolniak – od dupogodzin. I są oczywiście systemy mieszane (stawka podstawowa + premia akordowa).

          3. Do 12.28: najuczciwsza jest metoda od wyniku.Byc moze dlatego nie wszyscy ja stosuja.Niektorzy uwazaja,ze pracujac razem z ludzmi krzykna,pogonia ludzi i zrobia wiecej.Moze i tak.Ale jak taki szef bedzie musial na chwile wyskoczyc cos zalatwic to jego wlasni ludzie beda sie obijac w rewanzu za wczesniejsze poganianie 🙂

          4. Poza tym płacąc od wyniku, eliminujemy leni. Idą szukać pracy tam, gdzie płacą za godziny.

          5. Do 13.49: wlasnie. Z tym,ze w praktyce jesli mamy samych leni wtedy robota moze stanac 😀 do czasu az znajdziemy nie-leni na kontrakt.Ale-szczerze-ani raz przez 30 lat takiego przypadku nie mialem.Jak komus nie pasowal sposob rozliczania to jednemu, dwom,ale nie wszystkim.

          6. Trafić samych leni – pech. Ja nigdzie się z taką sytuacją nie spotkałem. Raczej na 10 znajdzie się 2 mega pracowitych, 6 przeciętnych i 2 leni. Przy czym w wielu miejscach tych leni chroni się, każąc więcej pracować wszystkim innym na wspólny wynik. Płacenie za spędzenie godzin w pracy wspiera takie rozwiązanie. Przy czym pamiętajmy, że nie każdy ma predyspozycje do danego zawodu. Niektórzy bardzo chcą, lecz im nie wychodzi. No i trzeba im ułatwić zmianę. Ja na przykład, za nic w świecie nie mogę nauczyć się kładzenia gładzi, ale w wyburzaniu, w malowaniu, w układaniu kafli jestem dobry.
            W biurze, praca w 80% jest powtarzalna, a w 20% wymaga tworzenia czegoś nowego. No i są doskonali w tych powtarzalnych 80%, są przeznaczeni do pracy twórczej, a są i lenie, którzy twórczo pracować nie potrafią, a odtwórczo nie chcą.

          7. Do 17.26: z zawartoscia procentowa leni w grupie trafiles w dziesiatke 🙂
            Wiekszosc prac fizycznych to beznadziejna powtarzalnosc. Pewnie dlatego firmy chcą zastapic ludzi maszynami,ale nie wszedzie sie da.
            A ja nie umiem ukladac glazury 🙂 ,
            jestem za pospieszny,a tam trzeba dokladnosci. O wiele lepiej wychodzi mi planowanie wydatkow i potem koordynacja robot i dostaw.

          8. Glazura ma pewną zaletę, możesz w nieskończoność poprawiać. A gładź wymaga pamięci mięśniowej, idealnego, wypracowanego ruchu. Jak widzę samouczki na youtube to aż mnie w środku skręca. Nabranie, pociągnięcie, wszystko idealne co do milimetra, jak u dyrygenta, albo sportowca przy rzucie.
            Ponieważ trudno godzę się z porażką, mam pomysł (niestety odkładany), żeby pojechać na dwudniowe szkolenie do Knaufa.

  2. Odnośnie jeszcze tego co napisałeś o tzw. minimalizmie: większości ludziom wydaje się że muszą zarabiać więcej żeby kupić za to więcej rzeczy które są im tak naprawdę nie potrzebne. Ja siedzę przykładowo w IT i do pracy wykorzystuje jeden komputer z roboty i drugi mam prywatny. Poza tym nie mam praktycznie żadnych urządzeń elektronicznych, nawet czytnik ebookow ostatnio mamie oddałem bo nie potrzebuje . Ja się tematyką minimalizmu zainteresowałem jakieś 6 lat temu i od tej pory stosuje te zasady plus zasady stoickie w niektórych przypadkach swojego życia. I bardzo ale to bardzo lekko mi się w ten sposób żyje. Gdyby tylko ludzie zrozumieli na czym to polega… no ale ktoś musi właśnie napędzać gospodarkę kupując ten cały elektroniczny szrot

    1. Piotrze – wcale nie musi sie kupowac tego szrotu, tylko media pchaja ludziom do glow,ze musza 😀 I im kto glupszy tym bardziej postepuje jak chca koncerny i media.A oni sie z tych ludzi smieja.

      1. Nigdy nie pojmowałem, jak ludzie z pensją minimalną kupują TV 65 cali na raty, żeby zaimponować podobnym sobie. Potem spędzają przed ekranem 6 godzin dziennie i dziwią się jak szybko mija im życie.
        Niemniej jednak propaganda medialna działa, reklamy potrafią namieszać w głowie.

        1. Wiekszosc ludzi niestety ulega reklamom, chocby podswiadomie.Malo muysla,dzialaja odruchowo. jak widza u kolegi tv 50 cali, to chca go przebic 🙂 , to samo z domem, autem. Wiele reklam nawet wykorzystuje takie zachowanie.
          Ale na Tobie i na mnie nie zarobia bo my wiemy doskonale czego chcemy i kupujemy z kartka 🙂

          1. Do 18.17. To jest cały przemysł reklamowy, z masą mega inteligentnych ludzi. Kreują zachowania społecznie szkodliwe, ale że w interesie fiskusa (VAT, podatki dochodowe), to państwo je popiera. I tak jest na całym świecie.

          2. Do 4.10:gdyby ogladaczom reklam pokazac jak sie te reklamy robi, pewnie juz nigdy by nic reklamowanego nie kupili 😀

          3. To tak jak z jedzeniem. Ktoś, kto pracował w masarni, mielonki nie tknie.

          1. …ten co na filmie instruktazowym wykonuje te precyzyjne ruchy pewnie robi to lata i ma wprawe.Gdybys robil gladz kilka lat tez bys mial takie ruchy 🙂 Ale wtedy nie robilbys innych wartosciowszych rzeczy.

          2. Do 20:58. Coś podobnego mówił mój Tato – jak robisz coś po raz pierwszy, to najgorszy partacz wykona to lepiej. A potem zobaczył ułożone płytki i się zdziwił. Na drugi ogień spróbowałem tynkować/gładziować, wtedy… przyznałem mu rację.

          3. Mozesz rozwazyc czy zamiast gladzi nie zakladac plyt gk.To zawsze wychodzi i nie czekasz na utwardzenie.

          4. Do 10.06: w taki razie w razie W masz dobrze platny zawod-fliziarz . O dobrych fliziarzy trudno.

          5. Do 10.03: niekoniecznie cala plyte, wystarczy spoiny,a to kazdy zrobi bo packa prowadzi sie sama po powierzchniach plyt.

          6. Do 13.57: samo sie wyrowna, na krawedziach plyt masz niewielkie wglebienia szerokosci kilku cm wlasnie do wkrecenia wkretow, umocowania siatki i zaciagniecia gladzia lub gipsem szpachlowym.Prowadzac szpachle po glownej plaszczyznie plyt (poza tym obnizeniem) w naturalny sposob uzyskasz rowna powierzchnie calosci.

    2. Dla mnie minimalizm jako pewna konstrukcja – ok. Ale niektóre postulaty (brak samochodu, 100 przedmiotów), uważam za nierealne w sytuacji innej niż para lub singiel.
      Bliższa mi zdecydowanie filozofia stoicka. Nie mówi raczej nic o samochodach (a może znacie jakiegoś współczesnego neo-stoika?), ale o umiejętności cieszenia się małym, nieprzerażaniu zaspokojeniem tylko podstawowych potrzeb. Zresztą, jeśli poczytamy takiego Senekę, wszystkie opowieści etyczne naszych Jędraszewskich, Głodziów itp. wydają się śmieszne i dziecinne i puste. Nie mówiąc już o tym, że tamci filozofowie żyli zgodnie z tym co głosili. Podobnie Amerykanie, jak Thoreau (chociaż on akurat, ze swojej chatki chadzał do rodziców na obiad).
      I tak, zdecydowanie lżej się tak żyje. Nie masz 1000 nakazów i zakazów, bardzo szczegółowych i siłą rzeczy niewykonalnych, lecz parę prostych chociaż głębokich prawd.
      Ja też bez elektroniki potrafię się obejść, mam komputer prywatny, a resztę na biurku u pracodawców. Gdyby nie potrzeba analiz tekstu, arkuszy kalkulacyjnych (wersje mobile mają połowę funkcji), zadowoliłbym się telefonem, ze zdalną klawiaturą , może jakimś monitorem lub ekranem TV. Nie mam ani aparatu foto, ani czytnika ebooków, ani smartwatcha (chociaż opaska byłaby fajna w sporcie). Nie potrzebuję wypasionego audio.
      Przyznaję jednak, że gromadzę: książki i narzędzia.

        1. Do 18.19. Coraz więcej osób myśli inaczej. Mogą żyć bez auta, albo stanowi ono dla nich sprzęt gospodarstwa domowego, równie ekscytujący jak czajnik. Wielu kolegów moich synów (studenci), do dzisiaj nie zrobiło prawa jazdy, nie mówiąc o próbie uzbierania na samochód lub uproszenia rodziców o jakiegoś złomka. Wszyscy mieszkają w mieście, do sklepów chodzą na piechotę. Na wsi wygląda to całkiem inaczej. Tam wóz to podstawowa potrzeba. Bez niego jesteś wyrzucony poza nawias, bo odległości uważane w mieście za niedostępne dla dojścia (wsiadasz w autobus), tam są synonimem bliskości (z domu na wsi mam prawie 3 km na dworzec PKP, 9 km do biedronki, 7 km do miasta, najbliższy zakład pracy – 2,5 km, w mieście 2 km idę i jestem w centralnym punkcie miasta, za młodego dawałem radę 15 minut, do Biedronki 1200 m).

          1. W małym, paradoksalnie jest najprościej, o ile mieszkasz w nim i pracujesz. Odległości małe, czasami jest coś w rodzaju komunikacji miejskiej (albo jak w górach nawet do Biedronki mógłbym jeździć busem 3 przystanki). Do tego szkoły do liceum włącznie w zasięgu (rower młodym służy). Jakiś szpital. Wyjeżdża się tylko 3 razy do roku na zakupy do galerii w stolicy województwa, na wakacje itp. Tu spokojnie da radę pkp lub bus.

      1. To sie nazhwa umiar. Ogolnie cala moja wiara, nie wiem czy tu jest na blogu wiecej niewierzacych czy wierzacych. Ale dla mnie to jest synteza wszystkiego o czym tu piszecie. 7grzechow glownych. Nie popelniasz ich zyjesz zdrowo i wesolo 🙂 nie wiem jak wy sie no zapatrujecie. Pozdrawiam

        1. Albo złoty środek. Co do 7 grzechów głównych, to co do samych haseł – zgoda, poza „nieczystością” (czym jest? zakazem seksu przedmałżeńskiego? poza małżeństwem w trakcie jego trwania? „brudnych myśli”? nakazem monogamii, choćby seryjnej? ) zapewniają spokój ducha i zdrowie, a są ściągnięte właśnie od filozofów starożytnych. Nie nazwałbym ich jednak grzechami, a słabościami. Zresztą każdy, kto poważnie traktuje własną religię instytucjonalną, staje w pewnym momencie przed problemem setki (optymistycznie) lub tysięcy (pesymistycznie -Talmud) drobnych zakazów. A te nie dają już pola na jakiekolwiek odstępstwo od ideału, przy czym jak wiadomo, ideałami nie jesteśmy.I tu dochodzimy do sedna. Religia, za grzechy grozi karą, doczesną (np. kamienowanie cudzołożników, obcinanie języka kłamcom) lub wieczną. Stoicy, dostrzegali skutki bieżące, wewnętrzne (jak myślimy o nas samych) i społeczne (co pomyślą o nas inni). I na tym bym się skupiał. Zakonnicy w „Imieniu róży” żyli w grozie potępienia za homoseksualizm, jednocześnie mu się oddawali, bo jako część ich natury, był od nich silniejszy. Współczesny areligijny gej, już nie postrzega siebie jako sodomity, skazanego na piekło. Co najwyżej ponosi skutki ocen innych (w tym własnej rodziny, bo co sąsiedzi powiedzą). A gej-katolik cierpi potrójnie, jak w średniowieczu.
          Kolejną pochodną pojęcia „grzech” jest próba ominięcia zbyt restrykcyjnych nakazów. Pobożny żyd kazał dziecku przyjmować pieniądze w szabas, bo tylko dorosły grzeszy. Katolik wymyślił sobie odpusty. A mahometanie małżeństwa czasowe. Wszystko po to, aby uniknąć skutków najbardziej nieżyciowych przykazań. I dlatego staram się unikać pojęcia grzechu.

          1. Hm-jesli mozna-kierujac sie „strasznoscia kar” za grzech, wyglada na to, ze lepiej sie masturbowac, niz byc homosiem albo lesba 🙂 To tak na boku. Bo to wynika z nastawienia kosciola do tych grzechow.

          2. A dokładnie. I chyba nawet kobietom lepiej, bo „grzech sodomski” dotyczył zdecydowanie facetów. Ba, lepiej zdradzać żonę lub molestować dziecko. Kompletny absurd.

          3. …jesli dobrze pamietam z religii-nieczystosc to kazdy seks, wlacznie z masturbacja,ktory nie jest seksem malzenskim (slub koscielny).
            Nie wiedzialem,ze za seks homo i inne zboczenia jest dotkliwsza kara (sodomia) i pieklo,ale juz teraz wiem.

          4. Formalnie, jeśli zostajemy przy definicji z katechizmu – tak. Ale jeśli uważamy te zasady za uniwersalne, zaczyna się pole do dyskusji. Bo niektóre kultury (w tym słowiańska) dopuszczały swobodę obyczajową przed ślubem, a inne, już nie (co prowadzi np. do zabójstw honorowych, zmuszania do ślubu itp.). Mormon czy mahometanin może mieć 4 żony, a nam zostaje jedna (i szczęśliwie po jednej teściowej). W liberalnych krajach arabskich (np. Tunezja, Maroko) tolerancja dla dwóch młodych facetów idących za rękę po ulicy pozostaje na poziomie starożytnej Grecji, w innym ich ukamienują. Co kraj, to obyczaj.
            I tak, w Starym Testamencie karą za sodomię jest wieczne potępienie.

          5. Do 12.36: ciekawe dlaczego tak to wymyslono , pomijajac oczywista ohyde zboczen?
            No i nie tylko mezczyzna moze grzeszyc, kobieta przeciez tez moze.Nie ma co prawda pewnych potrzebnych organow,ale moze je zastapic 🙂

          6. Mogę przypuszczać. Kobiety w tamtej cywilizacji nic nie znaczyły. Były własnością mężczyzny (ojca, męża) jak sztuka bydła, jak drzewo oliwne. Nie było sensu ustanawiać zakazu. Je i tak uznawano za nieczyste. Do dzisiaj rola kobiet w życiu religijnym pozostała podrzędna (co zresztą przeszło i do chrześcijaństwa). Kobiety występują w ST jako tło. W NT trochę to się zmienia, co zresztą stanowiło zgorszenie dla współczesnych w Judei.

        2. Jestem wierzacy i niepraktykujacy (tzn.modle sie i nawet czasem razem z zona w domu,ale do kosciola nie chodzimy, bardzo dawno temu spowiadalem sie w konfesjonale i bylem u komunii sw.Ale mam np.poswiecona swiece na trzy dni ciemnosci,zapowiadane w apokalipsie sw.Jana 🙂 ).Ale nie chce tu o tym rozmawiac bo innych takie osobiste tematy moga draznic.

  3. Do 12.43: pewnie teraz napisze herezje, ale dla mnie kazda religia jest dobra, byle nie dopuszczala robienia drugiemu krzywdy.

Skomentuj Marcinc Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *