Pierwsze wrażenie z jazdy elektrykiem. Ekonomia.

Ostatnio podzieliłem się pierwszymi wrażeniami z jazdy elektrykiem. To jednak blog o oszczędzaniu, więc czas na konkretne wyliczenia. Najpierw trochę teorii. Silnik elektryczny powinien być znacznie sprawniejszy niż zwykły tzn. napędzany benzyną, olejem napędowym czy LPG, czyli prawie bezstratnie zamienić energię paliwa na napędzającą samochód. No, ale widziałem wiele teorii, które w praktyce okazały się co najmniej uciążliwe w realizacji, czyli utopijne. Czy tak samo będzie w elektryku?

Moja Kona „spala” na 100 km:

– 12 KWh  na długiej trasie z prędkością 90 km/h,

-11 Kwh  na dłuższej trasie pomiędzy miastami (droga jednopasmowa z miejscowościami – minimum 8.9 KWh),

-10 KWh podczas jazdy w mieście (schodziłem do 9.5  KWh na odcinku 5 km).

Te dane są sprawdzone, dotyczą trybu ECO+, włączonej klimatyzacji dla kierowcy (bez szaleństwa 24 stopnie Celsjusza, przy chorych zatokach idealnie) i, co ważne, lata. W zimie ma być 25-35% gorzej, ale dane podam, gdy sprawdzę. Zwiększenie prędkości do autostradowej (130-140 km/h) podnosi zużycie o 100% do 24 KWh/100 km.

Skoda Kamiq (podobno wydajna i oszczędna mała turbobenzyna) spalała w analogicznych warunkach:

– 4 l w trasie przy 90 km/h, a także między miejscowościami,

– 8  l w mieście i przy 130-140 km/h,

co daje, zakładając wartość opałową benzyny 8 KWh/litr, następujące wyniki:

– 32 KWh zamiast 11-12 KWh międzymiastowo i ze stałą prędkością 90 km/h,

– 64 KWh na autostradzie i w mieście.

A więc w wartości opałowej elektryk wygrywa znacznie, mając zapotrzebowanie 2,5 -6 razy mniejsze niż oszczędny silnik benzynowy. Tyle teorii. A jak to się przekłada na praktykę?

Tu liczy się cena paliwa. Dzisiaj 1 litr benzyny 95 kosztuje 6.50 zł. Bywało i 4, bywało i 9. To oznacza (dzisiaj) ok. 80 gr/KWh.  Z prądem nie pójdzie nam tak łatwo, bo jego ceny kształtują się następująco:

– 0 zł – jeśli mamy FV, albo darmowe ładowarki w pobliżu (a ja mam zarówno koło domu, jak i w górach, na wsi oraz blisko syna-sportowca).

– 0,50 zł w taryfie weekendowej (taką ustalę w górach, w domu i na wsi),

– 0,80 zł w taryfie całodziennej (na razie),

-1,15-1,5 zł na wolnej ładowarce AC (szybkość zależy też od samochodu, ale trzeba liczyć od 6 do 22 KWh na godzinę),

– 1,7-2,1 zł przy wolnej ładowarce DC (szybkość praktyczna od 30 do 100 KWh w  godzinę),

– 2,1-3,5 zł przy szybkich ładowarkach DC (od 100 do 350 KWh/godzinę).

I tu robią się schody, bo nawet przy dość oszczędnej jeździe (takiej jak moja) i korzystaniu z superszybkich urządzeń ładujących, możemy wyjść na poziom blisko 40 zł/100 km przejechanych w trasie. W analogicznych warunkach Skodzie Kamiq wystarczało 27 zł. Przy szybkiej jeździe robiło się 80 zł (elektryk) kontra 54 zł (benzyna).

Dochodzimy do sedna. Nie ważna sprawność – ważna cena paliwa i sposób eksploatacji. Jeśli mamy plan jeździć po autostradach –  szybko i dużo, elektryk nie ma żadnego sensu. Będzie znacznie drożej, bo taka Kia EV6 może spokojnie jechać po autostradzie, spalając 27 KWh/h (wg super szybkiej ładowarki 94 zł, normalna 42 zł), a porównywalny cenowo duży diesel w tych samych warunkach zadowoli się 5 litrami (38 zł). Przy okazji dłużej, ponieważ na odcinku 1000 km (500 km i z powrotem), na ładowarce auto spędzi minimum 70 minut (20 minut/200 km – początkowy „wsad” na 300 km), a diesla nie trzeba tankować wcale. Gdybyśmy chcieli poruszać się po „niemieckiej” autostradzie, co oznacza prędkość bliską „dwóch paczek”  robi się nieśmiesznie, gdy Kia osiągnie swoje maksimum (188 km/h) i spalanie pow. 30 KWh/100 km (czyli 115 zł/100 km), taki Mercedes C-klasse 220d dopiero się rozkręca (maksimum 239 km/h) i nadal przepala mniej niż połowę kasy (ok. 50 zł).  Ale wróćmy do naszych baranów czyli Hyundaia Kony 136 KM.

Moje wyliczenia są proste – z płatnych ładowarek będę korzystał wyłącznie w trasie, czyli w praktyce – jadąc do syna lub w góry. W każdych innych okolicznościach „okołomiejskich” zasięg ok. 300 km pozwala mi cieszyć się  z energii darmowej. To znacznie obniża koszty, albowiem:

  • jazda miejska i na wieś kosztować mnie będzie 0 zł/KWh,
  • trasa w góry ok. 71 zł (jedno „tankowanie tam i jedno z powrotem),
  • trasa do syna ok. 60 zł (równowartość biletu na pociąg dla jednej osoby ze zniżką „Duża rodzina”).

W ten sposób roczne koszty paliwa zamkną się okrągłą sumą (zakładam 30% więcej na zimę) ok. 1200 zł.   Taki sam przebieg Skodą Kamiq, kosztowałby (11 tys. km w trasie, 9 tys. km w mieście i „okołomiejsko”) nie mniej niż 8300 zł (zakładając znowu pewną rezerwę na zimę).  I to powinno wystarczyć za podsumowanie. Roczna różnica w cenie paliwa wyniesie 7100 zł. A do tego dojdzie jeszcze tańsze ubezpieczenie (+800 zł) oraz przeglądy (+500 zł). Jeśli przyjmę podobny spadek wartości i koszty napraw (nie chcę bawić się we wróżby), wynik będzie ok. 8700 zł na plus dla elektryka w każdym z kilku lat użytkowania.

Podkreślić trzeba – w moich warunkach. Gdybym zmienił tylko jeden parametr ( w bloku, w miejscowości bez darmowych ładowarek) zamiast 1200 zł robi się ok. 5200 zł na „paliwo” przy wolniejszych ładowarkach DC i 2/3 tej kwoty przy wolnym AC.  Różnica, w porównaniu do benzyny, znikoma. A gdyby wziąć do porównania zagazowaną hybrydę, wychodzimy na minus.

Nawet ładowanie na tę część „okołomiejską” i „start trasy” z gniazdka (czyli za 50 groszy/ 1 KWh) podwaja koszty (z 1200 zł do 2400 zł).

Powyższe rachunki pokazują jedno. Motoryzacja elektryczna, fascynująca swoimi cechami (fantastyczna zrywność, prostota funkcji np. jednobiegowa skrzynia) jeszcze długo nie zejdzie pod strzechy, a przyczynę stanowi prozaicznie rachunek ekonomiczny. W bloku, w miejscu oddalonym od publicznych „gniazdek” barierą będzie czas i straty na dojazd. Weźmy taki Dolny Śląsk. Z Lwówka Śląskiego (prawie 9 tys. mieszkańców) do najbliższej ładowarki DC mamy ok. 35 km. Jeśli obniżymy wymagania do AC (co oznacza ładowanie do pełna takiej Kony przez 6 godzin), musimy dojechać 30 km. Alternatywa to poproszenie kuzyna z domkiem i zwrot mu kosztów prądu.

Wyjazd w Bieszczady? Proszę bardzo. Ładowarki AC z Wetliny szukamy w Polańczyku (ok. 40 km), a szybkiej DC w Rzeszowie (ponad 140 km), czyli wracając zużyjecie już połowę prądu. Spędzając tam ferie, musicie siedzieć „za piecem” lub prosić gospodarza o dostęp do gniazda.

Elektryk nie sprawdzi się też u autostradowych „łykaczy kilometrów” (wspomniana szybka Kia EV6 i 20 minut/200 km postoju oraz ceny takiego doładowania), o czym już była mowa.

Dlatego marzenie o powszechnej elektryfikacji (milion aut elektrycznych), należy włożyć między bajki.

8 komentarzy do “Pierwsze wrażenie z jazdy elektrykiem. Ekonomia.”

  1. Benzynowce i diesle tez z poczatku byly klopotliwe i drogie, potem dopracowano.Z elektrykami moze byc podobnie.Kluczem sa lepsze aku i lepsze ladowarki.Czytalem niedawno,ze wynaleziono calkiem nowy akumulator.Nie pamietam jego parametrow, ale zostal wymyslony dla okretow podwodnych. Podobno jest duzo mniejszy i ma wieksza pojemnosc.Jezeli zostanie przeniesiony do aut-moze zmienic na plus uzytecznosc e-samochodow.

  2. elektryczne samochody mają sens w miksie z zieloną energią… już ponoć niedługo przejdziemy na rozliczenie godzinowe i znikną taryfy… za pomocą dość prostych urządzeń będzie możliwość ładowania swojego domowego samochodu w szczycie produkcji zielonej energii za niewielkie pieniądze… tak swoją droga inaczej ta energia byłaby zmarnowana… robi to jakąś namiastkę magazynowania energii i to w rozproszeniu…
    jednak nie zgodzę się na to że energia z pv jest za darmo… no chyba że ktoś komuś dał instalację za darmo… kolejna sprawa to to że niewielu ma zainstalowaną instalacją z wystarczającą nadwyżką potrzebną do ładowania samochodu elektrycznego…
    na dziś samochody elektryczne mają nadal zbyt mała pojemność akumulatorów gdzie w Polsce oceniam takie komfortowe minimum zawarte jest gdzieś między 100 a 200 kWh czyli do szybkiego osiągnięcia a drugą poważną wadą jest cena samego akumulatora i jego stosunkowo niska żywotność uzależniona nie tylko od samych cykli ładowania ale również i od czasu żywotności akumulatora… spalinówkami na upartego można było jeździć dość niskim kosztem aż do emerytury i dalej… drogi akumulator w wymianie mocno to ogranicza… ja czekam na rozwój technologii… cena używek mogłaby mnie skłonić ale niestety jakieś szaleństwo rynkowe to uniemożliwia 😉

    1. No tak. Wolność to V8. Inaczej ma chyba tylko kilka stanów (w tym oczywiście Kalifornia).
      Sporo może zmienić kryzys surowcowy (jak w latach 70-tych).
      Ostatnio w Auto Świecie był artykuł o elektrykach w Norwegii. Prąd z publicznej szybkiej ładowarki DC – 75 groszy (w przeliczeniu na złotówki). W Polsce za chwilę w gniazdku będziemy płacili 1,8 zł.

      1. Ropa ostatnio spada, przebila w dol $90 .Paliwa powinny taniec. Na stacjach tez troche mniej,ale jeszcze brakuje do stanu sprzed wariactwa.Jezeli v8 wytrzymalo to co juz minelo,pewnie wytrzyma tez dalej 🙂 Zreszta nie wszyscy uzywaja jako auto na codzien, wielu trzyma z sentymentu i jezdzi do przyslowiowego kosciola.
        Poza tym stare v8 swietnie znosza lpg, i moga jezdzic nawet na bezynie o liczbie oktanowej 84 czy mniej.Na spirytusie,na bimbrze 🙂

        1. Dlatego Toyoty LC V8 ściągają na masę do krajów o niskiej kulturze technicznej. Podobnie Jeepa czy Dodge’a Durango.

          1. LC bardzo dobre auto,lepsze od jeepa czy dodge.Ale duzo drozsze w zakupie i w naprawach.Pare lat temu kolega wymienial wtryski w v8 LC – 10k zl i miesiac czekania .Diesel.Ale jego LC miala kilka lat, wiec moze tez dlatego.

  3. Starsze toyoty tez swietne, dlatego jak napisales jezdza w Afryce, Ameryce Poludniowej i tam gdzie trudno o warsztat. A jeepy dlatego,ze proste konstrukcyjnie .To samo dodge, zreszta silniki sa zamienne.

Skomentuj Oszczędny Milioner Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *