Politycy a inflacja. Kilka „błyskotliwych” wypowiedzi z ostatniego tygodnia.

Ponieważ niedawno ogłoszono dalszy wzrost inflacji r/r, uaktywnili się politycy. Jak łatwo się domyślać, błysnęli formą. I to jak. Falę wywołała minister od polityki społecznej Marlena Maląg, która powinna otrzymać „ekonomiczną Złotą Malinę” (swoją drogą czy jest jakaś nagroda za najgłupsze wypowiedzi o gospodarce?), mówiąc: „Wypłata również w tym roku czternastej emerytury to nasza odpowiedź na inflację; chcemy w większym stopniu zabezpieczyć sytuację finansową seniorów”. Co, proszę?

No tak właśnie powiedziała. Rozdanie, bez powodu i pokrycia (w budżecie tych pieniędzy nie ma i trzeba pożyczać na coraz wyższy procent) ok. 10 mld złotych ma wpłynąć na obniżenie inflacji. I wydawało się, że to już, pozamiatane. Kiedy głos zabrał sam Donald Tusk. I zaorał konkurencję. W Krośnie Odrzańskim padły z jego ust słowa: „Do wysokiej inflacji w Polsce doprowadziła seria nieodpowiedzialnych decyzji rządzących. Można ją obniżyć w jeden dzień: przyjąć europejskie pieniądze”.   Czyli co, wpompowanie w gospodarkę kolejnych pustych i pożyczonych miliardów Euro ma zmniejszyć inflację? W dodatku „w jeden dzień”. Nieźle.

Ale to nie koniec imprezy. Na scenę wchodzi minister od rozwoju – Olga Semeniuk, z twierdzeniem: ” Nie wyobrażam sobie, by rząd nie kontynuował programów społecznych, tak potrzebnych w grupie emerytów, seniorów. Rząd kontynuuje ten program w 2022 r. Emeryci zasługują, by mieć 14. emeryturę. To nie jest tak, że programy społeczne doprowadzają do sytuacji, która ma miejsce w Turcji, czyli hiperinflacji (…) nie mają związku z dosypywaniem pustego pieniądza do budżetu”. (…)  Inflacja nie jest winą PiS. Jest to wina wojny, która wybuchła w lutym, do której Putin się przygotowywał, ale również trudnych czasów postpandemicznych. Każdy ruch Tuska, Lubnauer, Leszczyny doprowadzą do hiperinflacji, tym samym do jeszcze większego poziomu utraty środków finansowych przez obywateli. Rząd PiS na to nie pozwoli. Pracujemy także nad polityką eksportową, importową w kontekście polityki energetycznej, ale do tego potrzebny jest jednolity głos europejski. ” Zaraz, zaraz, przestałem nadążać. Rozdawanie kasy, o ile w „zbożnym celu” nie powoduje inflacji? Za politykę gospodarczą rządu i monetarną NBP opowiadają ruchy polityków opozycji? Za inflację rosnącą od ponad roku, odpowiada wojna z lutego 2022?

Byłoby śmiesznie, gdyby nie było tak strasznie. O czym piszę na blogu od kilku lat, inflacja oficjalna, ogłaszana przez GUS różni się od „odczuwalnej”. GUS manipuluje bowiem składem „koszyka inflacyjnego”, korzystając z bogatego dorobku PRL-u  – stąd żart, że wprawdzie zdrożało mięso, ale potaniały lokomotywy. Teraz w zastraszającym tempie drożeje i mięso i lokomotywy,  mydło i powidło, więc nie dało się dłużej ukryć, że król jest nagi.  Oczywiście, te wszystkie 13-tki i 14-tki stanowią tylko pudrowanie trupa. Wielokrotnie bowiem podkreślałem, podając przykłady – inflacja najmocniej uderza w najbiedniejszych, nieposiadających i utrzymujących się z własnej pracy. Weźmy taką emerytkę z najniższym świadczeniem. „Za Tuska” (w 2015 r.) dostawała  880 zł netto. Teraz ma 1217 zł.  Rocznie, z 13-tką i 14-tką zaliczyła wzrost z 10.560 zł do 17.038 zł. Całkiem nieźle to 61% w ciągu 7 lat.  Tylko, że w międzyczasie wszystko podrożało. Zacznijmy od rzeczy najpotrzebniejszych: czynsz, opłaty, jedzenie, bo głównie na nie emeryt wydaje pieniądze. W 2015 r. moi rodzice płacili w spółdzielni tzw. czystego czynszu (czyli bez wody, ścieków, śmieci, co) 4 zł/m2. W tym był już tzw. fundusz remontowy. Dzisiaj ta kwota urosła do 6 zł. Czyli dla statystycznej emerytki, w mieszkaniu 50m2 z 200 zł, zrobiło się 300 zł. I już emerytowi uciekło te 100 zł podwyżki (1200 zł rocznie). Idziemy dalej – media: woda, co, ścieki, śmieci, prąd, gaz. Woda i ścieki w moim mieście wzrosły z 9 zł do 11 zł. Niby to ponad 20%, ale przy skromnym emeryckim zużyciu tylko 6 zł/miesiąc (72 zł/rok).  Inaczej jest w przypadku śmieci. Opłata wzrosła z 16 zł do 42 zł (czyli o 160%). To 26 zł miesięcznie i 312 zł rocznie.  Centralne ogrzewanie. Miasto korzysta z ciepłowni i mamy kolejny skok.  Z 3 zł/m2 zrobiło się  4,5 zł. Mamy więc zamiast 150 zł już 225 zł. Różnica miesięczna to 75 zł, a roczna 900 zł. W tym miejscu pewna dygresja. Różnica ceny za ciepło z ciepłowni nie jest jeszcze tragiczna.   Wzrost o 50% wygląda wprawdzie strasznie, ale da się przeżyć. Co mają powiedzieć ogrzewający gazem, którym cena podskoczyła o 65% w ciągu roku? A wreszcie „węglarze” (większość wsi – wyborców PiS), którym ekogroszek podrożał z 900 zł do 2000 zł (sic!) za tonę. W przeciętnym domku (2 tony węgla/rok) to wzrost z 1800 zł do 4000 zł czyli 2200 zł rocznie i 180 zł miesięcznie. Teraz idziemy już z górki, bo został nam tylko prąd.  Taki emeryt zużywa go niewiele (60 KWh miesięcznie). I wzrost średniej ceny KWh prądu z 0,57 zł/KWh na 0,77 zł/KWh niewiele tu zmieni (dochodzi jeszcze 8 zł abonamentów). Wzrost to 12 zł miesięcznie i 144 zł rocznie. Podsumujmy zatem. Za wszystkie opłaty ten „statystyczny” emeryt płacił w 2015 r. 435 zł (200+27+16+150+42). W 2022 r. to już 654 zł (300+33+42+225+54). Ze statystycznej podwyżki emerytury o 337 zł (z 880 zł do 1217 zł) ubyło mu 219 zł. Zostało tylko 118 zł. Ale to nie wszystko.

W pierwotnej wersji po opłaceniu „mieszkania” emerytowi zostawało „na życie” 445 zł/miesiąc (880-435 zł). Teraz to 563 zł (1217-654 zł). Załóżmy optymistycznie, że był zdrowy i nie wydawał na leki, ubraniami już dysponował, zatem wszystko szło na jedzenie. I dochodzimy do clou.  To bowiem podrożało ogromnie. Sięgnąłem do starych moich notatek i co widzę. W 2015 r. bochenek chleba kosztował 1.6 zł w tej chwili to 3,50 zł. Kilogram kurczaka dało się kupić za 6.80 zł, teraz to ok. 9 zł. Kilogram szynki (wędliny) kosztował 21 zł. Obecnie 40 zł. Jedno jajko kupowałem za 0,55 zł, teraz to 0,80 zł. Olej z 4,90 zł podskoczył do 9 zł/l. Kawa zamiast 8 zł za paczkę kosztuje już 20 zł (i nie mówię tu o palarni). Masło zamiast 4 zł (a w promocji nawet 3 zł) kosztuje 10 zł (w promocji 7 zł) za kostkę.  Litościwie pominąłem ceny warzyw i owoców, bo byłoby jeszcze gorzej (truskawki w 2015 r. kupowałem po 4-5 zł za kg, w ubiegłym były już po 10 zł, zobaczymy co stanie się w tym – mam już swoje).  GUS pokazuje wzrosty na poziomie 15% od 2015 do 2022 r., ale widać wyraźnie, że mówimy o podwyżkach ok. 75-100% (co pokazuje dodatkowo skalę zafałszowywania danych przez państwową instytucję).  Wróćmy do naszego emeryta. Skoro w 2015 r. wydawał na jedzenie 445 zł, to teraz powinien (przy założeniu podwyżek o 75%) – 778 zł. Oczywiście nie wyda, albowiem taką kwotą nie dysponuje. Ma tylko 563 zł „stałego” dochodu i średnio po 200 zł z 13-tki i 14-tki  (2 x 1217/12) czyli 763 zł. W efekcie stracił.

Jak widzicie, wyeliminowałem całkowicie transport (benzyna kosztowała 4,90 zł a teraz po obniżce VAT 7.20 zł/l), leki (tu dużo zależy od schorzenia, niektóre wcale nie podrożały, w innym przypadku skok był kilkuset procentowy), ubrania, elektronikę (w obu tych pozycjach podwyżki okazały się znacznie mniejsze). Nie brałem też pod uwagę kredytów (a emeryci spłacają ich trochę).

A gdyby tak odnieść te wartości do np. mojej sytuacji? Tu sprawy mają się inaczej. Najpierw, moje dochody wzrosły na przestrzeni tych lat podobnie jak emeryta o 65%. Ale wydatki już nie. One skoczyły może o 30-40%, a część tego wzrostu to efekt inflacji stylu życia (dodatkowe auta w rodzinie, mieszkanie w górach).  Na „życie”, drożejące najbardziej, wydaję ułamek swoich dochodów, a biedny emeryt – połowę. Drugą połowę na mieszkanie (ja kolejny ułamek). W efekcie, ja mam z czego ciąć, emeryt w zasadzie ponosi koszty stałe.

W ten sposób wracamy do problemu – kto traci na inflacji. Najbiedniejsi. Politycy wszelkiej maści opowiadać będą głupoty, a ciemny lud im wierzy. Dodatkowo TVP stara się stworzyć wrażenie, że Polska i tak ma niskie skoki inflacji na tle świata i Europy (co oczywiście nie jest prawdą). W pewnym momencie sytuacja wymyka się spod kontroli (patrzcie na Turcję) i prawda wychodzi na jaw. Nie da się budować w nieskończoność gospodarki opartej na taniej sile roboczej z innych krajów, sztuczkach księgowych i gigantycznym zadłużeniu. To w polskich realiach wynosi już 53% PKB. To tak jakby ktoś zarabiający 100 tys. zł pożyczył 50 tys. zł na szybką konsumpcję.  Reakcją może być tylko szybkie i rozsądne zaciskanie pasa. Tu państwo nie różni się bardzo od budżetu domowego.

 

4 komentarze do “Politycy a inflacja. Kilka „błyskotliwych” wypowiedzi z ostatniego tygodnia.”

  1. Nie wolno zapomnieć, że każda złotówka, euro, czy dolar emitowany jest pod zastaw jakiejś pożyczki. Nie ma się co gorączkować, QE właśnie się kończy, wkrótce wszyscy odczujemy mniejszą objętość pieniądza na rynku – i wzrost bezrobocia.

    1. Oczywiście, wyższa inflacja jest obecna prawie wszędzie (może poza Szwajcarią). W USA na poziomie ok. 9%. Nie jestem przekonany, patrząc na najnowsze pomysły polityków, że QE kończy się w PL. No i zgadzam się z poglądem, że niestety czeka nas wzrost bezrobocia.

  2. W pewnej publikacji traktującej o pieniądzach, autor zadał pytanie członkowi MFW o teoretyczną możliwość spłaty wszystkich zaciągniętych pożyczek na świecie, a właściwie o to ile pieniędzy pozostałoby w systemie finansowym po ich całkowitym spłaceniu. Rozmówca oczywiście zwlekał z odpowiedzią. W końcu odpowiedział jednym słowem – zero. Wiele osób nie znając podstaw na których opiera się współczesny system finansowy pewnie tego nie zrozumie.

    1. I to „zero” jest najlepszą odpowiedzią na pytanie komu służy współczesny system finansowy.

Skomentuj Sławek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *