Co nam daje państwowe ubezpieczenie zdrowotne? Gorzkie refleksje.

Ostatnio trochę pobolewał mnie kręgosłup. Tak naprawdę to nie pobolewał, ale konkretnie bolał przez 2 miesiące. W końcu miałem dość i zapragnąłem porady lekarskiej.  Ponieważ mieszkam w sporym mieście, myślałem, że nie będzie problemu z umówieniem wizyty. Efekt poszukiwań?

Problemów nie ma, o ile zdecyduję się zapłacić. Dzwonię. Na NFZ – wizyta w październiku, pełnopłatna za 2 dni. Ok, myślę sobie, 100 zł mogę zapłacić.

Okazało się, że trzeba zrobić rezonans magnetyczny. Na NFZ – termin za 8 miesięcy, pełnopłatna – pojutrze. Zapłaciłem – tym razem 400 zł.

I od razu dopadła mnie gorzka refleksja. Rzadko chodzę do lekarza. Co miesiąc odprowadzam składki zdrowotnej ok. 1300 zł. No i co? No i nic. W efekcie i tak muszę płacić, albo czekać do grudnia. Zapłaciłem. Mnie akurat stać. Ale co mają powiedzieć tzw. przeciętni zjadacze chleba? Po co płacimy składki, skoro możliwość skorzystania ze świadczeń jest raczej teoretyczna?  Doprawdy nie wiem. Czas zgodzić się z Januszem Korwin-Mikkem – jak coś jest państwowe, to zazwyczaj nie działa.

2 komentarze do “Co nam daje państwowe ubezpieczenie zdrowotne? Gorzkie refleksje.”

  1. Dopóki ktoś naprawdę poważnie nie zachoruje. Za pieniądze z NFZ przeprowadzane są operacje po kilkadziesiąt-kilkaset tysięcy złotych. Gdy ktoś zachoruje na raka – koszty leczenia idą w setki tysięcy złotych. Przeciętnego człowieka nigdy w życiu nie byłoby na nie stać. Dopóki człowiek jest zdrowy to nie docenia ubezpieczenia zdrowotnego. Oczywiście, że są kolejki, ale jak ma ich nie być, skoro brakuje lekarzy, brakuje pielęgniarek i pieniędzy…

    1. Niestety, jak poważnie zachoruje (nawet rak) to albo ma znajomości, albo zapłaci ekstra, albo leczenie ma za kilka lat. Opieka natychmiast i pełna jest tylko wtedy, gdy trafiasz na SOR. Zresztą wystarczy wprowadzić prywatne ubezpieczenie zdrowotne zamiast NFZ.
      Oto przykłady:
      – znajoma miała chłoniaka – koszt leczenia 150 tys. zł (tak, tu nie ma pomyłki) Nikt tego nie refunduje. Szczęśliwie jest zamożna, a więc i żywa (sprzedała działkę w górach, zapłaciła). Zwykły człowiek umarłby, bo to nawet nie była kwestia czasu, ale ogromnych pieniędzy.
      – jaka jest szansa wyleczenia czegokolwiek, skoro na badania rezonansem magnetycznym (a więc podstawowe przy wielu chorobach) czeka się 8 miesięcy, a potem np. na operację kręgosłupa drugie tyle? A samo badanie kosztuje 400 zł (przypuszczam, że NFZ kontraktuje je taniej). Zwolnienie lekarskie trwa 6 miesięcy, a potem tracisz pracę.
      – choruję na astmę. Na wizytę z NFZ czekałbym 3 miesiące, prywatnie (znowu, ta sama przychodnia) 3 dni. Kiedy spada skuteczność leków (a miałem tak ostatnio), mam tydzień na umówienie wizyty, inaczej nawet 3-krotne zwiększenie dawek nie pomagało, po prostu nie mogę czekać na wizytę na NFZ.
      Co do braków lekarzy i pielęgniarek. Problemem nie są braki, oni pracują na najwyższych obrotach, ale prywatnie. Zauważ, nie mam problemu z umówieniem się prywatnie na wizytę w poradni leczenia astmy, mającej kontrakt z NFZ, ale tylko wtedy gdy zapłacę 100 zł za 15 minut wizyty. Podobnie z rezonansem. Terminy są, lekarze i technicy czekają. Tylko pełnopłatnie.
      Dlatego moja refleksja – bezpłatna służba zdrowia to fikcja (poza POZ), ale biorąc pod uwagę koszty rodzinnych – ryczałt kilkadziesiąt złoty miesięcznie za osobę, to moja składka zdrowotna z działalności pokrywa go (a jest nas 5 osób) z naddatkiem. A do tego jeszcze oboje pracujemy. Pensja (niewysoka) mojej żony, wystarczyłaby na pokrycie ze składki zdrowotnej pakietu medycznego LUX-medu w wersji max., do tego ubezpieczenie wypadkowe (grosze) i pozostaje tylko leczenie szpitalne (w znacznej części fikcja na NFZ).

      Wyjątkiem jest tzw. kardiologia inwazyjna i inne świadczenia pozalimitowe oraz oczywiście przypadki trafiające na SOR.

Skomentuj pyrgus Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *